poniedziałek, 30 grudnia 2013

Tam, bez powrotu.

Są spoilery. Jeżeli nie oglądałeś Hobbita a masz zamiar, to czytasz na własną odpowiedzialność. 

Prolog

Godzina 9:00. Nieludzka pora do wstawania, lecz wstać trzeba. Obietnica to obietnica. A ja zaplanowałem wyjście do kina z Łukaszem. Łukasza nie znacie. Z Łukaszem się znamy od szkoły średniej i razem z Przemkiem. Przemka też nie znacie... Przemka znam od gimnazjum. Dobra, mniejsza. Generalnie stanowimy grupę miejscowych szyderców, a jak w przypadku każdej przyjaźni, łączy nas sporo tego co lubimy, a jeszcze więcej tego czego nie cierpimy. Do kina wybraliśmy się na Hobbit: Pustokowie Smauga, ale o tym trochę później. Na pierwszej części był z nami jeszcze Przemek, lecz nie doczekał części II, ponieważ emigrował. Było, więc nas na pierwszej części trzech. A nie... czterech. Był jeszcze Adrian. Z Adrianem znamy się od szkoły średniej... Dobra, mniejsza o Adriana, z, nim przepadł nam kontakt po końcu IV klasy technikum. Było nas trzech. Łukasz- wielki fan ekranizacji Tolkiena, lecz książki nie czytał. Przemek- fan niczego. I ja- fan książki, filmu, wszystkiego co z Tolkienem związane. Odczucia, więc były bardzo ciekawe. Ja po wyjściu z kina narzekałem na zmiany fabularne i na wiele innych głupio wprowadzonych wątków i elementów. Ogólnie mi się podobało 7-8/10. Łukaszowi podobało się wszystko 9/10. A Przemek w połowie filmu zapytał mnie "Ej, gdzie oni idą?". Zwyczajnie w którymś momencie zasnął. Część I była dobra. Fani byli zadowoleni i ucieszeni, że Jackson odpowiedział na pytanie "Gdzie był Gandalf?". Jeżeli oglądaliście to wiecie, jeżeli nie, to nie będę spoilerował. Stworzył, więc most między trylogią a Hobbitem. Nowe wątki nie były upierdliwe i uzupełniały film. Biały Ork bez ręki był kompletnie z dupy, lecz wprowadzał jakieś zagrożenie i popychał bohaterów do przodu. Nie oszukujmy się, gdyby nie Biały Ork Bez Ręki połowa sali, by smacznie chrapała. Pierwsza część dostarczyła nam książki i sporo ciekawych wątków, które zostały dodane. Okropne jest jednak zmienianie bohaterów. IDEAŁY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! IDEAŁY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! OJCZYZNA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! AMERICAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!! OJCZYZNA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! W książce krasnoludy idą w jednym celu- hajs. Góra hajsu, wszędzie hajs, złoto, pieniądze, szmalec. Piotrek syn Jacka pomyślał pewnie, że to trochę nie w porządku zrobić z krasnoludów materialistów. Idziemy, więc uratować ojczyznę i pomścić śmierć braci i sióstr. Niestety, ... to całkiem działa. Aktorzy grają tęsknotę całkiem autentycznie, a pieśń w ziemiance Bilba przyprawia o ciary.
Właśnie, aktorzy.Gimli, to był krasnolud- kudłaty i brzydki. Piotr syn Jacka musiał wymyślić sposób na przyciągnięcie nie tylko pryszczatych 20-letnich geeków i nerdów, kupujących bilety za pieniądze od mamy, lecz także kobiety. Krasnoludy są pizdowate, przepraszam za wyrażenie. Tolkien jasno opisuje, że mieli brody za pas! No i mamy paru prawdziwych krasnoludów. Są też krasnoludy dla pań. Kili, Fili i Thorin. Dobra, niech zostawią już Kiliego i Filiego, ale z poważnego krasnoludzkiego króla zrobić playboya, to zbrodnia. Ale tolerowałem wszystko, to są jedynie wkurzające detale.Jak mówiłem, na filmwebie dałem filmowi 8.

Pustkowie Białej

Wracając do dnia dzisiejszego. Dojechałem do pierwszej najbliższej galerii, ładnym autobusem i wyremontowaną drogą. Zapowiada się dobry dzień. Przy okazji. To normalne, że teraz młodzież rozmawia ze sobą ze słuchawkami w uszach? Co oni, obok siebie siedzą, a przez telefon rozmawiają? Dziwne, dziwne. Galeria Biała lub jak dziś przeczytałem Atrium Biała. Dlaczego atrium? Wiem, że były problemy z dachem, lecz ogólnie pamiętam, że pomieszczenie jest zadaszone. Pewnie dlatego , że ładnie brzmi albo ja się nie znam. Wielki biały klocek powitał mnie swoją brzydotą. Chwilę musiałem poczekać na Łukasza, lecz doczekałem się, był dokładnie na 10:30. Zgodnie z naturą i ostatnio w internecie zwanym "cebulactwem" poszliśmy do Reala w celu pożywienia na seans zakupienia. Wybrane zostały same czipsy. Łukasz musiał zniszczyć dzień pani kasjerce, ponieważ nie miał drobnych o jakie go pani prosiła, więc stała się niemiła i opryskliwa.
O dziwo w 30 dzień grudnia 2013 roku ludzi w galerii o tej nieludzkiej porze było mało. Najbardziej w oczy mi się rzucił człowiek przed galerią. 10:20, facet pije piwo marki Lech przed galerią handlową. No cóż... co kraj, to obyczaj. Jako, że należymy do normalnych ludzi i po galeriach się nie szwendamy bezmyślnie, to poszliśmy ogłosić swoją obecność i odebrać zarezerwowane bilety. Została godzina do seansu. Kupa czasu. Subway otworzyli- trzeba spróbować. Trzeba przyznać, że dobre, lecz za około 20 złotych, to by spróbowało być niesmaczne. Burżuazja szasta.
Około 20 minut do seansu. Fotele obok sal są wygodne. Można też sprawdzić jakie filmy ściągnąć z internetu. Dużo plakatów zachęcających do obejrzenia i kupienia popcornu, który zjesz na reklamach. Wiedzieliście, że większość zysków z kina to jedzenie? Np. za bilet zapłaciliśmy 15 zł, bo przed godziną 13 i wszystkie kosztują 15 zł Największa możliwa Cola- 8 zł Na popcorn skąpiłem pieniędzy, z racji, że miałem czipsy, lecz, to kolejne 8 zł Sprytne! Doczekaliśmy się otworzenia sali i rozpoczęcia seansu. 11:30 dokładnie. 30 minut reklam. Chyba. Reklama herbaty, reklama filmu, reklama gazety, reklama kina, reklama filmu, reklama kina, reklama z Małaszyńskim, reklama kina i wreszcie film.

Mieszane uczucia 

Biedny Tom. Peter go pominął kompletnie.
Cholernie dziwny film. Zaczynamy od retrospekcji. Film przecież trwa tylko 2 godziny i 40 minut, jeszcze, gdzie uda się wpleść fabułę, walniemy, więc retrospekcję. Dowiadujemy się, jak to Gandalf poznał Thorina w karczmie i namówił na przygodę. Po co to? Czy nie można było tu wpleć jakiegoś wątku? Użyć potem jakoś tego czasu? Dlaczego się czepiam? Akcja ZAPIERDALA. Na początku nie daje wytchnienia, coś się dzieję, biegną, skaczą, krzyczą, szybko, bieg, miś krzyczy, noc, biegną, orki gonią. Tak to wygląda. Poznajemy Beorna. W książce- ważna postać. Tłumaczy dużo, pomaga, lecz także dobrze są opisane jego relacje z bohaterami. Czuje się to zagrożenie, że gospodarz może być bardzo nieprzewidywalny i niesamowicie groźny. Bohaterowie ostrożnie wchodzą na teren posesji i grzecznie czekają, ponieważ wiedzą, że, gdyby postąpili nierozsądnie to prawdopodobnie zginą. W filmie robią zwyczajny "wjazd na chatę". Goni ich niedźwiedź to wchodzą do domu i uciekają przed gospodarzem! Chamstwo- książkowy Beorn, by ich zabił. Do tego w książce Tolkien pięknie i obszernie opisuje dom i tereny go otaczające. To bajkowy świat, gdzie zwierzęta same wykonują różne prace. Piotrek pokazał nam tylko super duże pszczoły i krowy w kuchni. No i Beorn. Wreszcie przemienia się w człowieka i co robi? Wchodzi do domu, gdzie śpią krasnoludy jak, gdyby nigdy nic. Bilbo zasypia, budzi się i widzi wszystkich przy śniadaniu. WTF? Gdzie dialogi? To dosłownie wygląda jakby wywalili na chama moment, gdzie, chociaż Gandalf z, nim rozmawia i tłumaczy swoje chamstwo. Tutaj to wygląda tak: "Krasnoludy wbiły mi na chatę, której broniłem jako niedźwiedź. Wracam jako człowiek, krasnoludy śpią, nie lubię krasnoludów, ale to spoko, niech śpią.". No co do cholery? Żadnego tłumaczenia, nic! Gandalf mówi, że albo tam idą albo zginał, lecz, jeżeli tam pójdą, to i tak mogą zginąć. Gdzie tu te zagrożenie? Mało czasu? Jak mało czasu!
Wreszcie po śniadaniu Beorn daje im konie... Jadą do Mrocznej Puszczy. Kolejny spieprzony pośpiech i Galdalf nie tłumaczy im jak bardzo niebezpieczna jest ta kraina. Mówi tylko "No będzie trudno, idźcie sobie, ja potem przyjdę". Po co śpieszyli tak się z tym początkiem filmu?! 
Na pochwałę zasługują zdjęcia. Jak zwykle. Zboczenie syna Jacka do tych ujęć, gdzie ktoś biegnie po szczycie góry są obecne nadal. Oczywiście, towarzyszy temu znana wszystkim muzyka z poprzednich części.
Ale Mroczna Puszcza wygląda świetnie. Sceny są kręcone tak, aby widz miał te takie uczucie klaustrofobii i otaczającej go dziczy. Naprawdę Mroczna Puszcza cieszy oko. Nie jest tylko mroczna... MROCZNA PUSZCZA nie jest mroczna. Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale Tolkien opisywał, że w nocy nie było nic widać, nawet czubków własnych nosów. Tutaj akcja gna tak, że nie było nawet nocy. Ale wybaczam! Za świetne zdjęcia- wybaczam. Reszta potoczyła się prawie, tak jak w książce. PRAWIE. Według syna Jacka prawie, to znaczy, że bohaterowie trafiają do elfickiej niewoli, ale, inaczej. Pająki atakują i bohaterowie zostają "uratowani" przez elfy. OCZYWIŚCIE. Kolejny fetysz Piotrka syna Jacka- ślizgające się elfy. W trylogii Legolas się ślizgał po wszystkim: trąba mumakila, schody na tarczy, wszystko. On ma swoje dwa ukochane zboczenia- latająca kamera nad głowami biegnących bohaterów i ślizgający się Legolas. Dewiacja... No właśnie... Legolas. W książce Legolasa nie było. ALE! Mógł być, wręcz powinien. Legolas jest synem Króla Leśnych Elfów, więc nie można wykluczyć jego obecności. Nie ma co się czepiać. Mamy też elfkę, stworzoną tylko po to , aby w filmie był wątek miłosny. Boże, ... wątek miłosny... Jest tragiczny. Po co? Nie wiem, pewnie dla widzów płci żeńskiej, jako że krasnoludy- playboye nie wystarczył. Ale, po co tak długo? Mogli to zrobić jakoś subtelniej. Dać znaki, że Kili i pani Elf mają się ku sobie. A tutaj mamy, to tak wyeksponowane I TAK DŁUGIE! ZA DŁUGIE! Gdyby, to skrócić i ukazać bardziej subtelnie, to mielibyśmy załatwiony i logiczny wątek Beorna, który w tej postaci jest zwyczajnie idiotyczny. Film nie ma na nic czasu. Cała akcja filmu dzieję się praktycznie w parę dni. Bilbo ratuje krasnoludy tego samego dnia, chociaż w książce zajęło mu, to bardzo dużo czasu. OCZYWIŚCIE. Ratunek odbywa się z hukiem. OCZYWIŚCIE. Elfy dowiadują się o zbiegach i zaczyna jatka. 
W książce Bilbo ratuje ich cicho i skutecznie. Pakuje do beczek i je zamyka! Dlaczego? Bo w otwartej beczce, face wlewające się do środka zatopią ją! Tutaj krasnoludy wypadają (wulgaryzm) na pełnej kurwie w rwącą rzekę w otwartych beczkach. Fuck logic. I uwaga. Gdyby osoby odpowiedzialne za ten film nie były takimi debilami i nie chcieli zastąpić tego co dobre, to mieli, by wystarczająco dużo czasu na pokazanie wszystkiego. Zamknięte beczki, sru do wody i na brzeg. ALE NIE! Dowalimy akcje i jeszcze bardziej wyeksponujemy wątek miłosny. Akcja jest durna. Płyną, orki biegają, dzieją się rzeczy, strzelają do nich, skaczą na nich, oni zabierają, im broń, walczą tą bronią, elfy przybiegają, ślizgają się, zabijają szybko, brama na rzece, Kili ranny, elfka to widzi, strzała zatruta, elfce tak szkoda, elfka kocha, brama się otwiera, płyną dalej, Legolas w niebezpieczeństwie, Thorin ratuje Legolasa, Legolas pełny podziwu, najgrubszy krasnolud wyskakuje gdzieś beczką i odbija się 7 razy zabijając hordę orków. Nic w tej scenie nie ma sensu. Scena kompletnie dla tych, którzy zaczynają już przysypiać i nie są chorymi fanami Tolkiena. 
Omijając normalne fragmenty filmu, które były świetne znów przechodzimy do ciekawszych wątków. Miasto na jeziorze. Esgaroth jest piękne na swój brzydki sposób. Gdyby Wenecję zbudowali wikingowie, tak właśnie, by wyglądała. Akcja dziejąca się w mieście, to już inna śpiewka. Znów dodane przez scenarzystów własne elementy są durne i kompletnie niepasujące do realiów. Kompletnie nie pamiętam w książce jakiś intryg politycznych, które były w filmie. Władca Esgaroth jakoś się boi Barda, że niby dobry człowiek, zostanie prezydentem. Postać jest dość często pokazywana i ma sporo dialogów. Wiecie jak się nazywa? Ja też nie. Nie pamiętałem jego imienia, więc sprawdziłem Filmwebie i Imdb- "Władca miasta na jeziorze". Albo ja nie pamiętam albo nie nadali nawet postaci imienia lub było w książce, a w filmie się nie pojawia... I jak chamsko chcieli pokazać, że w Śródziemiu żyją ludzi wszystkich nacji i tolerancję. Parę zbliżeń pod rząd na czarnoskórych mieszkańców miasta było... natrętne.
Akcja i jeszcze więcej akcji. Już żeby nie męczyć dłużej powiem parę rzeczy o końcówce. Krasnoludy w kuźni. Nielogiczne, głupie, bezcelowe. Rzeczy się zwyczajnie dzieją. Nie mają kompletnie celu, trzeba zwyczajnie przedłużyć film, żeby starczał na 3 części. Od groma akcji w kuźni, ogień i chaos.

Bucu coś Ci się podobało chociaż?

Tak. Podobało mi się wszystko, co było ZGODNE z książką a także sporo rzeczy, które były dodane. Te detale, które napisał Tolkien, a nie scenarzyści filmu, a, które zostały zrealizowany były świetne. WIĘCEJ! Wszystko co nie było w książce, a było kompletnie nowe były wręcz prześwietne. Wszystkie momenty z Gandalfem, który stawiał pomost między trylogią, a Hobbitem. Walka z Sauroem powodowała opad szczęki. Wiem, że coś podobnego robili już w Harrym Potterze, ale "walka" Saurona i Gandalfa pozamiatała. Albo grobowiec upadłych królów ludzi! Pięknie nakręcone, też miało się poczucie tej ciasnoty.

Epilog

Dałem temu filmowi 9/10. Podobał mi się bardziej niż pierwsza część. Przez cały seans kłóciły się ze mną moje "ja". Ja- fan Tolkiena i jego dzieł i Ja- prosty widz. Akcja musiała zostać dodana, bo nawet ja czasami miałem ochotę ziewnąć. Jednak została źle zrealizowana. Mówiąc prosto jest tak: akcja/nuda/akcja/nuda/akcja/nuda. Dla zwykłego widza, który ma gdzieś całe, to pieprzenie o książkach film będzie zwyczajnie nudny, ale dodana akcja wcale go aż tak mocno nie ożywia. Myślę, że nie udało się zrównoważyć zadowolenia fanów i widzów. Ja nie jestem zadowolone specjalnie jak Tolkienowiec ani szczególnie jako widz. Mam strasznie mieszane uczucia. Hobbit to takie trudne dziecko. Wkurza, smuci, ale i tak się to kocha. Ale jak w ostatniej części wywalą jakieś wątki to daje 1/10 i piszę list to Petera Jacksona, żeby oddał mi moje pieniądze i dokręcił sceny z Tomem Bombadilem do trylogii.



Dajcie znać jak się wam taka forma, bardziej dziennika podoba. No i oczywiście jak wam się nowy Hobbit podobał, jeżeli już byliście. 
Następny wpis będzie, tak jak w planie, a pojawi się pewnie w środę.

sobota, 28 grudnia 2013

WOW Domena nowa!

Można już wchodzić na bloga poprzez http://www.dziennikprzetrwania.pl/

Zapowiedzi

Wiem, że się rozleniwiłem. Wiem, że ostatnio nic nie było.
Święta u mnie trwają około tygodnia, ponieważ znajomi nadciągają ciągle ze wszystkich stron świata. W sobotę więc nie będę miał czasu a w niedziele nie będzie mi się chciało. W poniedziałek prawdopodobnie pójdę na tego nowego Hobbita. Będzie więc wpis o Hobbicie wieczorem lub we wtorek już. Potem od czwartku idziemy z kolejnością jak komentarze czyli:
1.hejka. napisz o tym dlaczego warto czytać książki?
2.A ja jestem ciekawa Twojej drogi artystycznej:)
3. Jakaś książka.
Wybaczcie za nieobecność i miłego :).

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Grinch Jimp



Widzimy się po świętach. Przed nowym rokiem pojawią się pewnie jeden czy dwa wpisy. Odpoczywajcie.Wesołych świąt! 

sobota, 21 grudnia 2013

Piękno nuklearnego pustkowia.


War… war never changes…
W ten sposób przywitał nas wspaniały świat Fallouta i wywołał dreszcze a następnie opad szczęki graczy. Pochłonął wiele istnień graczy, zabierając ich od rodzin i codziennego życia. Pustkowia wciągały ich jak bagno. Zbierali kapsle, broń i próbowali przetrwać. Gra i jej postapokaliptyczny świat wwiercił się w ich mózgi na zawsze. Wstęp do Fallouta będzie też naszym wstępem do wpisu o postapokalipsie.

Sukces śmierci i pożogi

Wiecie kto to? LINK
Jak to się stało, że świat zniszczony przez wojny i żywioły stał się tak popularny? Pewnie dlatego, ponieważ nawet najwięksi optymiści mają jakąś świadomość "Memento mori". Boimy się siebie nawzajem. Jesteśmy największym drapieżnikiem na świecie i najbardziej wyniszczającą się rasą. Patrząc na naszą historię, bardzo łatwo wyobrazić sobie, jak niszczymy życie na całej planecie. W świecie, w którym stado kaczek może wywołać wojnę nuklearną, wszystko jest możliwe. Łatwo jest więc wymyślić świat, w którym się to wydarzyło, nie trudno też wymyślić tego powód. Popkultura wyhodowała, więc wielu twórców światów postapo zajmujących się książkami, filmami i grami. Sporo jednak z tego tematu to zwyczajne, niewarte uwagi skoki na kasę. Twórcy horrorów temat uwielbiają i chętnie tworzą ogrom filmów, książ... wszystkiego o zombie. Zombie to temat rzeka i wałkowany jest do czasu aż ludzie poczują mdłości. Apokalipsa zombie jest więc chyba najpopularniejszym światem. Niestety, ... A może to dobrze? Wrócimy do tego później. Najpopularniejszymi tematami apokalipsy są: wirus (najczęściej zombie), kataklizmy (najrozmaitsze) i nareszcie atom. Każdy sobie omówimy później. Póki co zaczniemy od epoki atomu Fallouta.

Cyfrowe wojny atomowe

Vault Boy- człowiek który miał nas
oprowadzić i pomóc przeżyć w srogim
świecie po nuklearnej zagładzie.
Godzinami mogę mówić o starych Falloutach, nie grałem jedynie w Fallout Tactics i pewnie już tego nie nadrobię. Prawdę mówiąc, grafika już się zestarzała i umarła, idealny moment na wydanie tego na tablety i smartfony. No cóż... oby! Chce się bardziej skupić na nowych Falloutach. Dlaczego? A dlatego , że wszyscy znają i kochają stare Fallouty. Ja chce udowodnić, że nowe nie znaczy gorsze. Dziękujmy Bethesdzie za wydanie nowych Falloutów. Niech dzisiejsze pokolenie (takie jak ja) chłonie i zainteresuje się tym światem godnym opisania w książce. Dla niewtajemniczonych- Mamy do czynienia ze światem po wybuchu wojny atomowej. Rząd USA postanowił wybudować na terenie całego kraju bunkry zwane kryptami, mające umożliwić przetrwanie. Rzeczywistość jednak jak zwykle była brutalna. Wybudowano około 120 krypy, w których mogło mieszkać około 1000 mieszkańców. Łatwo, więc policzyć, ilu obywateli miało stracić życie w wojnie. Drugim aspektem krypt, o którym nie mówiono mieszkańcom jest to, że każda krypta była eksperymentem społecznym mającym na celu sprawdzenie jak odizolowani mieszkańcy radzą sobie w trudnych warunkach. Powstało na ten temat wiele żartów np. według autorów jednej z serii filmów w świecie Fallouta ( LINK )- jedna z krypt miała być sponsorowana przez odpowiednik naszej Coca Coli (Nuka Coli), mieszkańcy jej byli, więc chorzy i grubi. Wiele eksperymentów się nie powiodło, dowiadujemy się tego w trakcje eksploracji świata, eksperymenty pociągnęły za sobą ogromne żniwo. Niektóre bunkry nie wytrzymały też samej wojny. 
W Falloucie 1 i Falloucie 3 bohater wciela się właśnie w jednego z takich mieszkańców krypy. W pierwszej części mamy za zadanie zdobyć coś , co ma pomóc mieszkańcom w dalszym funkcjonowaniu a w trzeciej części musimy znaleźć zaginionego ojca. Wielu weteranów poprzednich części szybko znienawidziła Fallouta 3. Zarzucano mu odskocznie od klasycznego systemu walki (zamiast turowego z widokiem z góry, zaserwowano nam strzelankę (mówiąc potocznie) z elementami aktywnej pauzy) i masę błędów. Prawdziwym problemem jednak było to , że nie był to ten oczekiwany przez nich Fallout. Było to coś dla nowego pokolenia. Egoizm ze strony starych wyg. Nie należałem do grupy, która miała jakieś zarzuty do nowej gry. Chłonąłem świat i pustkowia. Z językiem na wierzchu próbowałem rozbroić bombę w Megatonie i zawzięcie szukałem ojca. Błędy nie dały mi się we znaki. Dopiero teraz cieszę się, że ta gra mogła przekonać ogrom młodzieży do zagrania w poprzednią część. Niestety, na tym skończę temat Fallouta, za dużo jest jeszcze do omawiania a mamy dużo innych tematów.


Książki, które wpędzą Cię w depresję

Zaczniemy od Drogi. Nie czytajcie tego. Ta książka jest straszna- serio mówię. Wywoła u was chandrę i będziecie smutni. No dobra- wytłumaczę się. Mamy świat, w którym nie wiemy co się stało, lecz nagle jest zniszczony. Mamy dwóch bohaterów- ojca i syna. Dodajemy bandytów i świat, który chce ich zabić. Będziecie to czytać na, ile starczy wam nerwów i paznokci, które podczas lektury będziecie obgryzać. Relacje między bohaterami was będą jedynie smucić, a ich losy i pasja targać wasze nerwy. Czytajcie to, lecz tylko na własną odpowiedzialność, a później nie przychodźcie do mnie z płaczem. Tyle mam do powiedzenia o Drodze.
Metro. O Metro!-, ile ja nocy przez ciebie nie przespałem. Lecimy. Znów świat został zniszczony przez wojnę atomową. Akcja dzieje się w Rosji, byłej właściwie, ponieważ wątpię aby jakieś państwa jeszcze istniały. Jak wiemy w Rosji się nie bawią i zamiast jakiś bunkrów czy innych rzeczy mających umożliwić ludziom przetrwanie, skierowano ludzi do moskiewskiego metra. Niespodzianka, plan się udał. Bardzo wiele osób atak atomowy przetrwało i związało swój żywot z metrem. Glukhovsky metro opisuje praktycznie jak żywy organizm i pokazuje nam jak mieszkańcy szanują swoje schronienie. Wiemy, że metro wyżywi ostrożnego mieszkańca, zapewni schronienie i ogrzeje.- Jednak łatwo może też życie zabrać. Promieniowanie stworzyło masę mutantów, nie żywiących się raczej skąpą, świecącą w ciemności roślinnością metra, wolą zdecydowanie mięso, które samo często do nich przychodzi, gdy gubi się w nieznanych odnogach tuneli metra. Ciągła tajemnica i poczucie zagrożenia przez całą lekturę będzie towarzyszyło czytelnikowi. Do tego dochodzi klimat. Czujemy słowiański i swojski, mimo tego, że ludność została mocno przerzedzona i uciekła pod ziemie. Na uwagę zasługują też frakcje- komuniści, naziści, sekty i polis, czyli taka ostoja technologii i dorobku ludzkości. Zdecydowanie polecam każdemu. Metro ma swój urok i jest idealną lekturą na rozpoczęcie swojej przygody z postapokalipsą. Zaopatrzcie się, więc w liczniki geigera, maski przeciwgazowe z kompletem filtrów i marsz do księgarni.

Wiem, że nie rozpisałem się w przypadku książek, lecz musicie sami odkryć ten świat. Większość rzeczy, które zdradzę mogą wam później zepsuć zabawę.

Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie, zombie zombie

Tutaj warte polecenia jest chyba tylko WarZ (książka) i The Walking Dead (zarówno komiks jak i serial). Boże, ... W momencie, którym to piszę czuję jak fizycznie przytłacza mnie temat. Tego jest cała masa... Więcej niż masa... Horda? Popkultura płodzi to, rzyga tym, składa z tego jaja, jest pewnie program komputerowy, który sam pisze scenariusze filmów o zombie. Nie ma możliwości, żeby to wszystko opisać. Są zombie szybkie, zombie wolne, zombie głupie, zombie mądre, zombie zarażające ugryzieniem, zombie zarażające zadrapaniem, zombie zarażające zadrapaniem i ugryzieniem, zombie, które stały się zombie przez promieniowanie, zombie, które stały się zombie przez wirus, zombie, które stały się zombie przez czary... Mogę tak całą noc... reagujące na hałas, niereagujące na hałas... Dobra, koniec! Zombie są zazwyczaj prymitywne tak samo, jak materiały o nich. Wszystko ogranicza się do zabijania ich setkami, relacjach między tymi, którzy apokalipsę przetrwali, śmierci tych, którzy przetrwali, zabijania ich setkami... Aha, to już było. Tak można podsumować praktycznie wszystko, co dotyczy tematu zombie- "Aha, to już było".

Tylko gracze przetrwają

To akurat prawda. Wszyscy boją się apokalipsy i świata jakiego po niej zastaną- wszyscy oprócz graczy. Oni w środku uśmiechają się do siebie i czekają. Z trudem ukrywają radość na myśl o potencjalnej apokalipsie zombie lub zwiedzania świata z licznikiem geigera- psychole... Ludzie kochają niszczyć a jeszcze inni ludzie kochając to, co ze zniszczenia zostaje.

Piszcie jaka jest wasza ulubiona postapokalipsa i jakie książki/gry/seriale/filmy przygotowały was na nią. Zdecydowanie warto pisać komentarze! Ten artykuł pojawił się najpierw, ponieważ tylko jedna osoba powiedziała co chce następne. Gratuluje wygrania głosowania będąc tylko jedynym głosującym! Do zobaczenia!

PS. Kolejny wybór co pojawi się następne: wpis o jakiejś książce, wpis o komiksach, wpis o tym jak miałem zostać artystą czy Dragon Ball? Co chcecie najpierw?

czwartek, 19 grudnia 2013

Tarzan- czyli dzieciństwo w Białostockiej tajdze.

Możliwe, że was zaskoczę, lecz wcale nie wychowały mnie niedźwiedzie polarne. Niedźwiedzie polarne nie wychowują ludzi- zjadają ich. Rok 1993 przychodzę na świat i staję się oczkiem w głowie rodziców, dziadków i pradziadków. Pierwszych lat dzieciństwa jak większość ludzi słabo pamiętam. Może dlatego, że polegały głównie na spaniu, jedzeniu, wydalaniu i byciu niesamowicie uroczym. Przewińmy więc trochę do czasów przedszkola.

Leżakowanie jest dla słabych 

Jakiś geniusz wymyślił, że dzieci z Białegostoku powinny jakiś czas w dniu poświęcić na spanie- głupota. Najpierw wybaw dzieciaka, posiadającego nieograniczoną ilość energii a później na zawołanie każ mu iść spać. Zdecydowanie nie powiedziałem tak paniom w przedszkolu, lecz wyraziłem swoje zdanie w jedyny znany mi sposób- krzyk. Posłanie mnie do przedszkola zostało, więc uznane za słaby pomysł. Parę dni jakie tam spędziłem nie poszły na marne. Podczas leżakowania przypadkiem zamieniłem się z drugim Pawłem na buty, co skończyło się długą przyjaźnią do czasów gimnazjum. Wreszcie pomysł z przedszkolem powrócił, lecz plan polegał na wysłaniu mnie do starszych dzieci. Pomysł ten też nie był zbyt przemyślany. Mimo wszystko nie radziłem sobie aż tak dobrze, jak inne dzieci. Miałem też jedną przedszkolankę idiotkę. Dzięki bujnej blond czuprynie i urokowi osobistego (jedno i drugie posiadam do dziś) większość pań przedszkolanek mnie bardzo lubiło- oprócz, chyba jednej. Takiej, która mi kiedyś powiedziała, że słabo mi idzie w przedszkolu, ponieważ nie zdałem. No genialna kobieta. Jak można nie zdać w przedszkolu? Źle pokolorowałem rysunek? Klej położyłem na złej stronie obrazka? No mimo tego, że później to już wiedziałem to nie było to miłe w tym czasie. Kiedy błąd już został naprawiony, pani młoda przedszkolanka, chyba obejrzała za dużo głupich filmów i miała pretensje, że rysuję tylko czarną kredką. Czarny to mój ulubiony kolor po dziś dzień i nadal uważam, że rysowanie węglem i ołówkiem na białej kartce papieru jest piękne. No, ale zrobił się szum i musiała przyjść moja mama, panią głupią utemperować. Dobre to było przedszkole. Dzieci starsze nie musiały leżakować, mieliśmy także kucyka. Lata przedszkole ogólnie bardzo pozytywne..

Wyskakuj z Pokemonów cieniasie

Era pokemonow, gejmbojów, żetonów z czipsów miała nadejść. O nauczycielach pisałem w przypadku popełnienia artykułu "Sposób na Alcybiadesa", spróbuję, więc pominąć ten temat, o ile będę mógł.
Te lata z wiadomych przyczyn pamiętam najlepiej. Pamiętam jak miała na imię moja pani wychowawczyni, pan od polskiego, kolejna wychowawczyni i większość kolegów i koleżanek z klasy. Szkoła była dobra a nauczyciele sympatyczni. Dobrze ja wspominam. Koniec tamatu o szkole. Nie ma co go tykać dalej. Dlaczego? Ponieważ prawdziwe życie dziecka zaczynało się po wciągnięciu na tyłek krótkich spodenek, odsłaniających poobijane kolana, a następnie wyjście na dwór lub na pole, zależy w jakim regionie Polski to czytasz. Tu się zaczynała szkoła przetrwania. Pominę już piękne okoliczności przyrody, dzieci są okrutne. W każdym aspekcie, dzieci to diabły i są sobie wilkiem. Ja wiem, ponieważ pewnie komuś też takim byłem. Nie wpuszcza się nikogo nowego do grupy. Dzieci są złe, ponieważ nie zdają sobie sprawy ze swoich czynów.

Jak wyglądało życie na normalnym osiedlu, nie blokowisku?- Świetnie. Domofon dzwoni- Babciu, rzuć dwa złote! Chwila ciszy. Babcia otwiera okno i rzuca nie dwa, ale pięć złoty. Bogactwo. Co można kupić dziś za pięć złoty? Piecie jakieś kupisz sobie. Wtedy za pięć złotych można wykarmić połowę osiedla. Ile gumek kulek można kupić za pięć złoty? Ogrom. Ile można było mieć żetonów z pokemonami? Ogrom. Jedynie Kaczor Donald kosztował, bodajże 4,50. Nadal pamięta, że nigdy nie złożyłem zegarka szpiega, w sumie to dobrze, bawiłbym się, nim pewnie do dziś. Co z zabawkami, których nie było w Kaczorze Donaldzie? Aaaa! To chodziło się na rynek na Jurowiecką. O BOŻE! DZIECI SAME NA RYNEK! ŚMIERĆ!- Gówno prawda. Wszyscy na osiedlach się znają. Jedynie się przez rynek szło na zabawki lub po pistolety na kulki, które niszczyły się po tygodniu, a po drodze mówiło się "Dzień dobry" każdej pani sąsiadce, która tam coś albo sprzedawała albo wybrała się na zakupy. Rynek to był Disney Land. Za zdobyte dwa złote od babci lub pięć złotych można było kupić wszystko o czym tylko dziecko zamarzy. A jak się odłożyło! Lans na osiedlu. Laserek z kompletem 20 nakładek, z czego połowa nie działała? Twój! Scyzoryk, który rodzice później zabiorą, żebyś z nożem nie latał? Twój. Pistolet na kulki i miliard kulek, które potem walały się po całym osiedlu? Twój. Wszystko se można było kupić. Beztroska kompletna! To są czasy, gdy między blokami biegały dzieci strzelające do siebie z pistoletów na kulki, w klatkach schodowych było słychać głośne, metaliczne stukanie żetonów. Nie wiem, kto to wymyślił. Jakiś nauczyciel chyba, który to potem zbierał po korytarzach. Wcześniej to były normalne- plastikowe. Dobre, tłumione, na korytarzu można było grać.
Na osiedlu ograniczała nas tylko wyobraźnia-, czyli nic. Miliardy zabaw- lego wystarczało na długie godziny. Internet to mało, kto miał, komputery już były bardziej spopularyzowane, więc niektórzy mieli, lecz i tak przekładali nad nie podwórko. Na moim pierwszym komputerze chodził Windows 3.11 i służył głównie do painta. Później został "ulepszony" i chodził na, nim Age of Empires 1 i reszta klasyków typu Doom. Nadal pamiętam- peperoni pizza- kod na jedzenie.
Biegało się, więc do 19 z przerwami na obiad, które robiły z osiedli postnuklearne pustkowie, wyjałowione z dzieci. Od czasu do czasu słyszało się "MAMOOOOOO! Rzuć kanapkę!", "MAMOOO! Rzuć picie!"- nic śmiesznego, że czyjaś matka pije. 
Jeszcze jedna rzecz skutecznie zwoływała dzieci do domów. RTL7 o godzinie 17, bodajże lub wcześniej, jakoś około godziny obiadowej, ponieważ zawsze kolidowało z programami rodziców. Dragon Ball. Boże święty! Najwspanialszy program dla dzieci na świecie. Ja o nim napiszę! Cały artykuł mu poświęcę! Złego słowa nie powiem! Kocham ten serial i będę go bronił zawsze i wszędzie. Jeżeli zapytasz jakiegoś młodzieńca o dzieciństwo to pewnie gdzieś wymieni Dragon Balla. 
Nikt jednak nie był święty. Zdarzyło się uciekać przed policją albo najlepiej wspominam uciekanie przed tajniakami w okresie świąt i sylwestra. Trzeba było jakoś kupić piccolaki (małe petardy), które wystarczały na cały rok. Lecz na rynkach chodzili często tajniacy szukający dzieciaków, które łamią prawo i kupują petardy dozwolone od 18 lat. Bywało, że mieliśmy Achtungi (myślę, że to spokojnie oderwało, by pięć palców dłoni), lecz nigdy nic się nie stało. Bo nie byliśmy idiotami i nawet w młodszym wieku wiedzieliśmy, że w środku osiedla, między blokami będzie największy chuk a, jeżeli nie rzuci się tego szybko to straci swoją małą rękę. Ależ jak to zapalaliśmy? A mieliśmy zapałki i zapalniczki, nic wielkiego. Dziś dzieciaki to noszą, żeby zapalić szluga jak wyjdą z podstawówki. Egzaminy z przyrody bywają przecież takie stresujące. 
U nas całe osiedle miało swoja fascynację ogniem. Za około 20 groszy można było kupić pudełko zapałek. Pudełko zapałek po opróżnieniu mogło służyć za pudełko na owady. Lecz przed można było wystrzeliwać zapałki lub robić małe ogniska lub stosy. Znów podkreślam mimo tego, że byliśmy dziećmi to nie byliśmy idiotami. Nigdy nic nie podpaliliśmy. Same zapałki dostarczały nam drewna i ognia, więc było idealnie. Tylko jeden raz! Ktoś wpadł na pomysł, żeby zrobić "Murzynka" aka "Afroamerykanina", polegało to na podpaleniu wszystkich zapałek w jednej chwili. Zabawa na 5 sekund. Niefortunnie wiał wiatr. Wszyscy, więc nachylili się, żeby lepiej widzieć- błąd. Udało się. Żar wystrzeliwujący do góry przypalił koledze brwi, drugiemu rzęsy, koleżance kawałek włosów a mi zahaczył o grzywkę. Nikt z nas nie zajął się ogniem, lecz żar nas oszpecił, całe szczęście na pierwszy rzut oka niewidocznie. Każdy spoko, oprócz kolegi z przypaloną brwią, wyglądającego teraz na wiecznie zdziwionego. On miał przesrane. Reszta jakoś schowała włosy na zaczesałem się, inaczej i rozeszliśmy się do domów. "Mamo, mam za długie włosy, przeszkadzają mi. Możemy pojechać do ciotki, żeby mnie przycięła?".Dzieci są niesamowite. Zero planowania, lecz wiedziałem, że, jeżeli pójdziemy do fryzjera to może się wydać, ciotka jest spoko, więc będzie ok. Pojechaliśmy na następny dzień. Wydało się. Okazało się, że, jeżeli trzyma się kosmyk przypalonych lekko włosów to widać, to na pierwszy rzut oka- "Papierosy podpalaliście?". Zaprzeczyłem oczywiście, nikt z dzieciaków w moim wieku nie palił (dobre czasy). Wytłumaczyłem, więc szybko całą sprawę i ciocia nie powiedziała mamie. Uff.

Ach ta dzisiejsza młodzież

Jestem świadomy, że o swoim dzieciństwie mogę pisać do dzisiaj, ponieważ- Pierwsze 40 lat dzieciństwa w życiu mężczyzny jest najtrudniejsze. Każde pokolenie ma swoje wspomnienia dotyczące dzieciństwa i pewnie każde wypiera późniejsze. Ja mogę zostać uznany za takie samo "dziecko ze smutnym dzieciństwem" na jakie będę zaraz narzekał. Zaczynamy: Dzieciństwo dzisiejszych dzieci jest smutne. Sounth Park powiedział kiedyś dowcip: "Jak zabić kogoś, kto nie ma życia?- Skasować mu konto w WoWie". Komputery wyparły podwórko i już lepiej się spotkać w jakimś se świecie fantasy stworzonym przez Blizzard niż tym wymyślonym przez samego siebie. Zabija to już nawet wyobraźnię i kij przestaje być mieczem a zaczyna być kijem. Coraz więcej dzieci znajduje pocieszenie w internecie i zostaje tam, chłonąc całe chamstwo, brutalność i erotykę walającą się wszędzie. Mimo wszystko prawdą jest, że to nie internet niszczy dzieci, ale dzieci niszczą internet. Lepiej trzymać je, więc od niego z dala. Kolejną prawdą jest, że jak bardzo wiemy, że podwórka coraz bardziej się stają puste to jednak nie do końca. Wiem o tym najlepiej, ponieważ mieszkam przed boiskiem. Sporo jest tam dzieci, lecz równie sporo 20 latków i dalej z około mego rocznika, którzy przyzwyczajeni są do wychodzenia na boisko. To już zaczyna być problem rodziców. Wielu z nich woli zwyczajnie trzymać dziecko w domu, ponieważ bardziej niż ono boi się otaczającego, współczesnego świata. Dzieci cieniasy. Bez internetu umierają jak kwiaty a książki też nie ruszą. Ja w ich wieku po przeprowadzce do domu jednorodzinnego na Dojlidach musiałem- Raz: Sam dojechać. Dwa: Sam rozpalić w piecu. Trzy: Kibel z początku był na zewnątrz. Mimo wszystko nie wyrosłem na jakąś złotą rączkę i człowieka z lasu, rąbiącego drzewa dłonią. Ale czuję się jakoś zahartowany do życia.

Darz bór

Co dalej?
Korci mnie Dragon Ball. Spróbuję się jednak powstrzymać. Następy artykuł będzie albo o Dragon Ballu, albo o tym jak to miałem zostać artystą, może być też o postapokalipsie albo jakaś książka. Możecie pisać w komentarzach co chcecie najpierw. 

wtorek, 17 grudnia 2013

[P] Kiedy nowy wpis na blogu.

Weltschmerz

Straszliwy problem mają dzisiejsze dzieci i młodzież. Wchłanianie mediów opiniotwórczych to chyba najstraszniejsza rzecz jaka może człowiek popełnić. Hodowane kolejne pokolenia idiotów, którzy własne zdanie wyrabiają sobie na blogach i vlogach jest straszne. Rzucany co jakiś czas kawał mięsa dla vlogerów i blogerów, którzy go natychmiast rozszarpują i mówią swojej widowni co mają myśleć. Pokazała to ACTA, pokazał to tatar z Sokołowa. Dlaczego rośnie nam pokolenie debili?

Kiedy nowe zapytaj beczkę? 

Kiedy nie wiesz co sądzić na dany temat, zamiast poczytać wiadomości i komentarze czekasz na odcinek specjalny swego ulubionego vlogera? Źle człowieku robisz. Zabijasz w sobie umiejętność samodzielnego myślenia. Nie dowiadujesz się niczego. Tak tworzą się hype i lincze, to najlepiej pokazała akcja z Sokołowem. Setki ludzi obejrzało filmiki mówiące o braku wolności słowa w internecie, tego, że nie można nic zrobić, bo pozew. Następnie kolejni vlogerzy podłapali temat próbując solidaryzować się z kolegami po fachu. Rusza lawina- lawina idiotów, który nie są zaznajomieni z tematem, lecz ktoś, im wpoił, że robią dobrze. Większość vlogerów powinna się czuć odpowiedzialna za ludzi, którzy ich oglądają, szczególnie, jeżeli to banda dzieci, którym można wcisnąć wszystko. Więc zaczyna się pęd i erekcja okejek i nowych subków, wyświetlenia skaczą vlogerzy sikają pod siebie. Mało osób rozumie, że łapie się tematy modne i na ich temat robi filmiki, wpisy. Autora nie interesuje problem tego drugiego, jakiś szczytny cel, robi się to co się ogląda. ACTA? Robimy serie filmików o ACTA. Tatar? Robimy filmiki, gdzie wspieramy pozwanego. Ludzie kochają męczenników.
Kiedy zapanuje już lekki spokój i normalność. Temat się wszystkim znudzi, pojawiają się filmiki, mówiące o tym jakimi Ci wszyscy ludzie są debilami. W przypadku ACTA głosem rozsądku był Wonzay. A w przypadku Tatara- BrzydkiBurak. Całe to stado nagle zatrzymuje się i ogląda kolejny filmik, mówiący: "Pobiegliście stadem, bez zastanowienia, kierowani jedynie głosem swoich guru". Komentarze, które nie są pogodzone ze swoim losem, marsz do dislajka i unsuba. Tacy są widzowie tuby.

[P] Co sądzisz o...

Sprytny pomysł na wyzbycie się ludzi, których na kanale nie chcą, miała Pyta.pl. Zjechanie poszczególnych jutuberów prosto w oczy i porównanie ich do kloszardów. Subskrybcje spadły, dislajki się posypały. Hordy widzów, swoich guru, których dotychczas czcili i uznawali ruszyli do boju. Tarcza za tarczą, dislajk za dislajkiem, koment za komentem. Jak to się mogło stać? Mego ulubionego youtubera uznano za szmate? Nieeeeeeeee! Mego gonciarza pociśnięto? Że niby holocaust neguje? No jak? Pyta wsadziła kij już nie do mrowiska tylko do szamba. Ponieśli tego konsekwencje, lecz moim zdaniem zrobili dobrze. Robię w sumie w tym momencie to samo. Oddzielenie ziarna od plew i pozbycie się fanatyków i idiotów. Lepiej dwudziestu inteligentnych i myślących ludzi niż sto tysięcy dziwnych dzieci.

Dorośli faceci i ich dzieci

Spora część polskiego szmattuba wygląda następująco- stary facet grający w gry otoczony przez grupę dzieci.- kryptopedofile. Im więcej minecrafta, tym więcej widzów. Od dawna się zastawiam czy temat minecrafta można wyczerpać? Ile tam jest zawartości? Ile można oglądać stawianie klocków? Kiedy to się ludziom znudzi? Setki kanałów z ilością subskrypcji
około 50 tyś, na których widnieje jedynie miecraft. W tych czasach, żeby się w jutubie wybić trzeba grać w klocki. Ciągnie się to potem za tobą, bo widzowie się zazwyczaj nie zmieniają.

Ludzie, którzy robią coś czego nie powinni.

Wchodzę do empiku. Fantastyka, fantastyka polska, obyczaj, biografie i gdzieś tam w oddali straszy mnie półka na którą staram się nie patrzeć.- Bestsellery. No szlag mnie trafia, że ktoś może nawet myśleć o tym czy nie kupić "Wybuchających beczek" czy "Zeznań niekrytego krytyka". Grafomania dla gimbusów. Wszyscy teraz robi się dla hajsu. Wypuszczamy film to robimy także gadżety, gry i resztę pierdół, które ludzie kupić. W tym przypadku działa to tak: Kanał robi się popularny- piszemy książkę. Dlaczego? Tyle pięknych rzeczy można czytać, nawet lektury, które są nudne, ale mają jakąś wartość. Dlaczego ludzie czytają tę grafomanię? Jak to wygląda na półce u takiego człowieka: (Lektury oczywiście) Mickiewicz, Dostojewski, Dante, Tolkien, Gonciarz, Frączyk? A idź pan w chuj. 

Żegnam

Już niedługo

Zaraz się pojawi artykuł, lecz wymaga trochę większej odporności psychicznej z mojej strony.

"Palenie zabija"ale bez tego nie ma bata o pisaniu na ten temat.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

O miłości do Wiedźmina



Fanów się nie wybiera. No może jedynie poprzez tematykę tego czym się zajmujesz. Bycie fanem też nie stanowi problemu, chyba że jest się zbyt zaangażowanym w byciu fanem. Łatwo, bowiem swego idola zamęczyć na siłę. Idealnym przykładem są właśnie vlogi i blogi. Najlepiej jest więc być fanem uniwersów. Tyle tego do wyboru- Gwiezdne Wojny, Pieśni Lodu i Ognia, Władca Pierścieni. Ja zostałem fanem Wiedźmina. Nie powiem, że zostałem fanem Sapkowskiego, ponieważ jest to zbyt sprecyzowane. Jestem fanem wszystkiego co z Wiedźminolandem związane... oprócz serialu i filmu, chociaż też mają swój urok.

Fanboyem być

CD-Projekt Red odwaliło kawał dobrej roboty. Przy wydaniu I Wiedźmina zainteresowała całą masę gimbusów, takich jak ja do przeczytania sagi. Nie tylko zdobyli dużo pieniędzy na wydaniu dobrej gry, ale także podjęli się mimowolnie pracy u podstaw. Całe gimnazja rozpoczęły marsz do Empików po swoje pierwsze egzemplarze. Mając do czynienia z jedynie tą barwną fantastyką, w moim przypadku Wieża Zielonego Anioła, Tolkien i Kroniki Amberu, lektura Wiedźmina kopnęła mnie w twarz, a następnie wstrząsnęła. Prawdopodobnie nie tylko mnie. Realizm... okropny, smutny, ciężki i lepki realizm. Czytając Wiedźmina masz pewność, że jest to autentyczne i taki świat mógłby gdzieś istnieć. Ostatnio przeczytałem gdzieś zarzut, że światy fantasy z magią są nierealistyczne, ponieważ ich poziom technologiczny nie powinien być taki niski. Jest to prawda, lecz nie w Wiedźminie. U Sapkowskiego wszystko trzyma w garści Kapituła Magów, która nie pozwala społeczeństwu na zbytni rozwój, a nawet uelitarnia na siłę magię. Już na początku dowiadujemy się, że przepisy magiczne, wcale nie są takie skomplikowane, lecz specjalnie w trzyma się w ten sposób od nich z dala pospólstwo. Mag wyjaśnia nam, że krew dziewicy zebrana o północy nie różni się od zwyczajnej krwi pierwszej lepszej kobiety. Zatapiając się w świat Wiedźmina ma się wrażenie, że to wszystko jest realne nawet mimo obecności magii i potworów, których istnienie też wyjaśnia koniunkcja sfer. Dlatego czytając Pieśni Lodu i Ognia mam wrażenie, że świat jest naciągany do granic możliwości. W Wiedźminie są źli ludzie- wszędzie. Wie się, że w tym świecie łatwo można dostać nożem między żebra tylko przez sakiewkę u pasa. Czuję się rasizm i całą tę gęstą atmosferę, lecz jest to normalne. Możemy, bowiem spotkać normalnych ludzi. Świat jest zły i straszny, lecz ten mrok rozjaśniają bardzo barwne postacie.

Polityka w Wiedźminie jest przepiękna. Intrygi, zawiłości i problemy z sukcesją, a nawet spory graniczne. Głupie wydawnictwa nie pomyślały, żeby stworzyć jakąś mapę, zrobiła to dopiero gra. Jeżeli po przeczytaniu sagi usiądzie się do mapy, wszystko się nagle rozjaśnia. Widzimy granice państw, rzeki i wzgórza. Są one bardzo istotne ze względu na bitwy. Bowiem bitwy w sadze nie są głupie. Rzadko, kiedy są opisane szczegółowo, częściej się o nich wspomina, lecz wiemy jak poszczególne wojska szły, co, im przeszkadzało i co z tym zrobiły. Sprzeczki władców nie prowadzą do wojen. Do wojen doprowadzają takie czynniki jak chęć zagarnięcia terytorium czy utarczki na granicach. Czytając Sezon Burzy jesteśmy świadkami tego jak przekopuje się znaki graniczne i tego jak to wpływa na mieszkańców tych terenów! W PLiO wojny wybuchają praktycznie dla kaprysu.

Realizm świata porusza. To jak Sapkowski opisuje elfy. Tolkien przedstawił ich jako nadnaturalne istoty, piękne do granic możliwości i lekkie jak wiatr. Sapkowski stworzył wojowników walczących z ciągłą ekspansją człowieka, niemogących żyć wspólnie i brzydzących się na samą myśl bratania się z małpoludem. Elfy są zniszczone wojną. Niegdyś ich pociągłe twarze pewnie robiły wrażenie, lecz dziś są naznaczone szpetnymi bliznami. Najlepszym przykładem jest Isengrim- dowódca komanda. Nadzieja na wolne państwo elfów go nie opuszczała do końca i mimo wszystko została w jakiś sposób zrealizowana, lecz sam Isengrim- elf zeszpecony blizną na całej twarzy- został kozłem ofiarnym, uznanym za terrorystę. Mimo wszystko Sapkowski robi z elfów terrorystów. Jest ich garstka i kryją się po lasach. Nie mają żadnej szansy na wygraną, lecz mimo wszystko walczą. 

Mogę zachwalać sagę godzinami. Najlepiej przekonać się samemu, jeżeli jakimś cudem jeszcze jej nie przeczytaliście. 


Laurka dla CD-Projekt Red

Około 2007 roku została wydana gra Wiedźmin i nie odniosła wielkiego sukcesu. Mimo popularności w wąskim gronie i wielu nagród nie stała się popularna. Winę, za to może ponosić lekko słowiański świat albo słabo przystępny system walki. Trudno powiedzieć. Pierwsza część kojarzy mi się jedynie ze smutkiem, ponieważ każdy gracz powinien w nią zagrać, lecz tak się nie stało. Genialnie przedstawiona historia, świat i realia, lecz średnio przystępny interfejs i tryb walki. Trudno delektować się historią, gdy nie potrafi się opanować samej gry. Fanom gatunku RPG wszystkie te mankamenty nie przeszkodziły w zabawie i bardzo docenili grę. Kolejnym atutem była współpraca Redów z Sapkowskim. Przyznał on, że w grę nigdy nie grał i nie zamierza, lecz jednak do jej powstania przyłożył rękę. Jego obecność przy projekcie przyciągnęła, więc fanów nie tylko zapowiadanej gry, lecz także fanów sagi. Wyobraźcie sobie ich radość, gdy okazało się, że pieniądze, które nazbierali przy premierze pierwszej części wystarczyły na wydanie kolejnej.
Zapowiedziany został Wiedźmin 2. Autorzy stworzyli swój własny silnik, który pozamiatał komputery i konkurencję. Gra odniosła sukces w Europie, a nawet w Azji, lecz niezbyt udało jej się to w Ameryce. To prawdopodobnie przez miażdżąca różnicę kulturową i nieprzystępność świata dla amerykańskiego gracza. Redzi, znów sprawili, że gracze oniemieli z wrażenia. Grafika olśniewająca, system walki poprawiony i wymagający, dialogi na najwyższym poziomie, także dubbing, historia przemyślana i wprowadza zawiłości polityczne, które tylko z wierzchu wyglądają na nieistotne. Multum zakończeń, które wpłyną na świat gracza w kolejnej części. Tak! Wyjdzie kolejna część. Wszyscy o tym wiedzieli, lecz nikt nie mógł o tym mówić. Nawet w samym studiu, które odwiedziłem wraz z grupką ludzi pochodzących z Wiedźmińskiego Forum, gdy dopytywaliśmy o kolejną część mogli jednie odpowiedzieć "Nie możemy nic mówić. Możemy powiedzieć, tylko że pracujemy nad kolejnym projektem Dark Fantasy". Lecz doczekaliśmy się i trzeciej części. Poczekamy co los nam przyniesie, lecz, póki co zapowiada się najlepsze RPG jakie świat widział.

Lecz CDP Red cierpi za grzechy developerów i oby szlag trafił moje czarnowidztwo, znów nie zostanie doceniony na całym świecie, lecz tylko Europie i Azji. Oby tym razem było, inaczej. Wiedzcie bowiem , że CDP Red to prawdopodobnie najlepszy developer na świecie. Dodatki wypuszczane do każdego Wiedźmina i poprawiające całą grę, zarówno dodające ogrom nowych możliwości i treści, dodawana są za darmo. W przypadku kogoś takiego jak Electronic Arts byłby to płatny dodatek. Kolejnym smutnym aspektem żywota Wiedźmina są ceny. Nie , nie są za wysokie. Redzi oddają Wiedźmina praktycznie za darmo. Za 30 zł można nawet kupić, a nawet mniej. Najnowszą grę z grafiką i historią, które są niesamowite za 30 złotych polskich! Czego chcieć więcej?- popularności.

Va faill

czwartek, 12 grudnia 2013

"Nigdy nie myślę o przyszłości. Nadchodzi ona wystarczająco szybko."

Zagubieni w czasie

Co jakiś czas w autobusie można zobaczyć jakiegoś człowieka z biletem w dłoni, spojrzeć na jego zakłopotanie i w jego zagubione oczy, gdy próbuje znaleźć jakiś otwór w czytniku do karty miejskiej, stojąc jednocześnie przy kasowniku biletów.- Od dołu? Nie, nie ma dziury. Może trzeba przyłożyć? Nic się nie dzieje. Wreszcie jakaś litościwa dusza pokazuję kasownik. Kolejny krok. Tą stroną czy drugą? Jest strzałka, czyli tą. Pewnie też tą stroną do góry.- Cichy szum i zielona strzałka udowodniła, jak słabo jesteś przygotowany do przeskoku technologicznego. Nawet tu, w Białymstoku, mamy tak zaawansowane kasowniki biletów. Co musi się dziać w Europie? Nie dowiem się, nie mam wizy.

Z proc na łuki

A nawet karabiny. Tak, to nie przelewki. Polowanie na wschodzie nie odbywa się już przy pomocy łuków czy dzid. Oczywiście to żarty, ponieważ żaden mieszkaniec Podlasia nie dastanie pozwolenia na broń... Mógłby sterroryzować cały region lub jeszcze gorzej- wybić całą zwierzynę. Technologia na Podlasiu ciągle się rozwija. W kościołach mamy projektory a w autobusach głosy informują o kolejnym przystanku. Większość mieszkańców posiada internet i smartfony. Ale to wszystko, co mogę powiedzieć, reszta informacji jest tajna. Stare pokolenie, pamiętające najmroźniejsze zimy powoli wymiera i ich miejsce zajmują młodzi, niekoniecznie silni ludzie, ale uzbrojeni w technologię i chęć zmian.Wspaniałym zjawiskiem jest, gdy dzieci zaczynają programować telewizory, ponieważ nie mogą patrzeć jak męczą się z tym ich rodzice. Mimo, że mam dwadzieścia lat to sam czegoś podobnego doświadczyłem. Sytuacja miała miejsce w moim pokoju, który gościł o wiele młodszego człowieka ode mnie. Ten młody osobnik zagrywał się przy moim komputerze w Minecrafta. Nagle zadał pytanie: "Paweł, jak się robi bramkę negacji?". Szybki proces myślowy "Czo ten dzieciok?". Aha, w Minecrafcie są bramki logiczne. Pozostaje odpowiedzieć na pytanie: "Nie pamiętam". Bo przecież się człowiek nie przyzna!- "Aha... Aaaa już pamiętam"- "Czo ten dzieciok?". Czas ustąpić miejsca, drodzy państwo.
To co kiedyś mieliśmy za s-f dziś jest codziennością. Przestałem kochać s-f tak jak kiedyś a zacząłem doceniać fantasy. Nadchodzi taki moment, w którym odbieramy telefon przesunięciem palca po ekranie, przykładamy do ucha, on automatycznie się ściemnia i ustawia jakieś wspaniałe rzeczy, o których nie wiem albo, gdy możemy skorzystać z wideorozmów i zauważamy, że przyszłość nadeszła. Mądre telefony są czymś, na co już narzekałem przy okazji "Teorii Gówna", tylko tym razem są czymś jeszcze bardziej smutnym. W przypadku telewizji to nie do końca my wybieramy co chcemy dokładnie oglądać. Smartfon to urządzenie ograniczone jedynie przez baterię i "bebechy", czyli procesor, ram etc. Jest to zwyczajny mały komputer. Do tego ma możliwość połączenia się z internetem, praktycznie wszędzie. Jeżeli nie mamy dostępu do WiFi to możemy mieć pakiet danych. Z taką bazą danych dostępną w każdej kieszeni teoretycznie nie powinno być głupich ludzi. Aplikacja Wikipedia, aplikacja z lekturami, czytnik ebooków, odtwarzacz MP3, odtwarzacz filmów- nieskończone możliwości. To jest to co możemy robić. Co robimy? Siedzimy na kiblu i gramy w Angry Birdsy.
Wiem, że tak można powiedzieć praktycznie o wszystkim- "Dajcie, im energię atomową- Zrobią z niej bombę". Już nawet Nobel się przeklinał za swoje wynalazki. Co byśmy nie dostali to przerobimy albo na broń albo coś służącego rozrywce. Sam internet był przecież projektem wojskowym, a dziś oglądamy w, nim filmy z kotami albo czytamy durne blogi. Wiem, wiem #dekadentyzm #pesymizm, ale powiedzcie mi, że tak nie jest?

Wyścig szczurów

Jesteśmy na etapie, gdy zabijamy się o nową technologię. Na etapie, w którym masa dziwnych ludzi koczuje pod sklepem firmy z jabłkiem w logu aby dostać coś, co mieli już wcześniej tylko w innej oprawie. Kolejna generacja sprzętu i kolejne kolejki, tym razem osób, które się śmiały z tych poprzednich. Przecież liczba egzemplarzy jest ograniczona! Musisz się załapać! Wszyscy twoi znajomi już mają... Nie ma przecież w tym niczego innego jak głupoty. Przecież później i tak będą te konsole czy ajfony. Pewnie będą tańsze. Siedzimy, więc przed komputerami i śmiejemy się z filmiku o promocji w Biedronce i kobiet i mężczyzn bijących się o schab bez kości a później większość tych młodych ludzi leci na premierę konsoli, telefonu czy innego syfu. Powiecie, że nie? Mam wam pokazać filmik jak rozdawano za darmo gry? No proszę. http://gadzetomania.pl/2013/10/21/drodzy-gracze-jestesmy-gorsi-od-chytrej-baby-z-radomia-wstyd

wtorek, 10 grudnia 2013

Martin ty wuju.

Spojlery spojlery, spojleryyyyyyyyyyyyyyyy! Jeżeli nie chcesz wiedzieć kto zginie w Grze o Tron to idź stąd. 

Tolkien pisał o pięknym świecie elfów, hobbitów, krasnali i ludzi. O podróży, przyjaźni i więzach. Martin powiedział basta i stworzył świat, w którym sam Sauron, by nie przeżył. Gdyby Martin pisał trylogię Władców Pierścieni, to Frodo prawdopodobnie potknąłby się podczas uciekaniu z Shire i skręcił kark. Martin to zło. Tolkienowski świat jest przekonujący, nawet mimo przerysowanych postaci. Gandalf ginie i bohaterowie przeżywają to autentycznie. Wszystko jest całkiem realne. Boromir jest dupkiem, bo taki się zazwyczaj trafił do tego kwestia oddziaływania pierścienia. Ojciec Boromira jest dupkiem, bo jest szalony. Jak się trafi jakaś bardziej złośliwa postać to wiemy dlaczego jest taka, a nie inna. Jak wygląda to u Martina? Zabiję Cię, bo tak. Zabiję Cię, bo świat to bagno. Martin zabija chętnie i głupio.


Naiwnie zły świat

Każda śmierć zaznaczona zakładką.
Już na początku Dżordż przedstawia nam bohaterów- Starków. Wspaniali, dumni i prowadzący spokojny żywot na północy Martinolandu. Ogólnie wszystko pozytywnie, wszystkich bohaterów się lubi i wybiera już ulubionych. Poznajemy Neda Starka i jego honor do bólu. Martin pokazuje nam i mówi: "Patrz, to jest mężczyzna z północy. Honorowy i wspaniały. Lub go." a my naiwnie lubimy. Pokazuje nam Jona Snowa i każe nam go lubić i współczuć tego, że jest wyobcowanym bękartem. Lubimy go. Pokazuje nam najstarszego syna Neda, jest w porządku, zaczynamy go lubić. Pokazuje nam Arye, którą lekko oszczędza na początku abyśmy potem zaczęli ją lubić. Pokazuje nam Brandona i Rickona (którego w serialu praktycznie nie widać) i też uznajemy, że to fajne dzieciaki. Później pokazuje nam Sanse. Nie lubimy jej. Sansa jest nieporadną sierotą i do granic możliwości obrzydliwą księżniczką, którą możemy zobaczyć w większości Disneyowskich produkcji. Ale pokazuje nam Winterfell. Piękny zamek i zaczyna nam się podobać. Później wam powiem co z tym zrobi. 
Tratatatata przybywa król Robert, bo źle się dzieję, trzeba nowego człowieka do odwalania brudnej roboty wybrać. Martin już się zaczyna kręcić i szukać czegoś do zniszczenia i spalenia. Pokazuje nam Lannisterów. Żonę króla, jej brata i połowę jej brata, którą to połowę poznamy i pokochamy później. Widzimy już co jest nie tak (ekspozycja kopie czytelnika w jaja). Król żonę swoją olewa i pokazuje jak to kochał swoją starą żonę co mu zmarła a siostrą Neda Starka była. Idą odwiedzić grób zmarłej żony, nudy, lecimy dalej. Martin na siłę stara się pokazać jaka to oschła jest Cersei Lannister a jej brat Jamie to buc. Udaje mu się i czytelnik/widź szybko zaczyna nienawidzić rodzeństwa.- Będziemy robili przeskoki, bo słabo już pamiętam szczegóły z książki a pamiętam lepiej serial, który niedawno oglądałem drugi raz.- Następnie poznajemy Tyriona- kurwiarza i karła. Najlepsze dialogi, najlepsza historia i najciekawiej napisana postać. Postać o którą zaczyna się bać większość fanów. Chociaż myślę, że Martin nie odważy się zabić Tyriona. Przez następne stronice Martin bawi się ekspozycją do granic możliwości i kieruje naszym postrzeganiem i oceną bohaterów. Streszczę to: Starkowie są super. Lannisterowie to największe zło. Król to trochę tego i tego.
Zaczynają się dziać złe rzeczy za, którymi stoją Lannisterowie, oczywiście. Starków pokazuje się jako jeszcze bardziej honorowych a Sanse staje się coraz tragiczniejsza po tym jak poznaje swego przyszłego małżonka. Zapomniałem o tym kogo Martin kocha najbardziej- Joffrey-. UWAGA: Ten fragment będzie kwintesencją zła GRY O TRON.- Joffrey jest podobno synem Cersei i Króla Roberta, lecz tak naprawdę jest wytworem kazirodczego związku królowej i jej brata. Królowa poddawała aborcji każde dziecko, które zrobił jej Robert, robiła to z zawiści i przez to , że czuła się niekochana. Joffrem zaczyna szaleć i jest odpowiedzialny za śmierć większości twoich ukochanych bohaterów. Jego charakterystykę Martin prawdopodobnie zabrał z samego piekła. Joffrey jest: niemoralny, głupi, szalony, nieodpowiedzialny, upierdliwy i bezsilny, chociaż zostaje królem.- Koniec opisu postaci.

Banda idiotów w piaskownicy

Ned Stark i jego córki wyruszają z królem do stolicy, aby ich ojciec objął pozycję namiestnika i został tam chamsko przez Martina zabity. Tak. Powiedziałem to tak niespodziewanie. Tak ginie Ned. W paru zdaniach Martin pozwala nam poznać swoją decyzję co do życia bohatera. Powiecie: "Ale, ale! Polityka, przecież to wojna będzie i zło". Martin ma to w dupie. Joffrey wywołuje wojnę, ponieważ...
Ponieważ... Ehm...No, ten... Mówią mu, że woja będzie jak zabije Neda i lepiej trzymać go jako zakładnika... No, ale zabija go w ostatniej chwili. Dlaczego? BO JEST SZALONY TO MU WOLNO, NIE DRĄŻCIE TEMATU! Dobra... wytłumaczę to trochę. Ned odkrywa, że Joffrey nie jest synem Roberta (Robert ginie w międzyczasie i władze nad tronem zostawia Nedowi do pełnoletności Joffreta), przewija się nic nieznaczące wątki polityczne i gadanie o tym, kto ma władze a, kto nie. Ned chce wyegzekwować testament Roberta, lecz zostaje zdradzony i pojmany, aż wreszcie, gdy miał podobno zostać wypuszczony aby służyć na Murze, zostaje ścięty. Moda na sukces XXI wieku.
Znów zapomniałem... gdzieś w międzyczasie zostaje wypuszczona wieść o pochodzeniu Joffreya. Wraz ze ścięciem Neda wybucha, więc wojna domowa. Każdy chce zostać królem, tylko Starkowie chcą się zemścić za śmierć swego "władcy". I znów Martin pokazuje nam jak głupi są jego bohaterowie. Robb miał ożenić się aby dostać możliwość przeprawy i wojsko, lecz łamie słowo. Tak... Żeni się w serialu z kobietą, którego pochodzenia nigdy nikt nie sprawdził, a która opatrywała rannych na polu bitwy. A w książce przynajmniej logicznie z jakąś kobietą niższego pochodzenia, lecz przynajmniej dostał jakieś wsparcie wojskowe. W serialu dostaje... nic. Lecz i tak musi przeprawić się przez rzekę... Postanawia przeprosić się z "Lordem Przeprawy" i ożenić swego wujka z jakąś jego córką. Podczas wesela robi się rzeźnia i ginie Robb, a także jego Matka, która później zostaje wskrzeszona (nie pytajcie, za długa historia). Zdecydowanie najlepiej zoobrazowana polityczna głupota, jaką Martin stworzył.
Jedyny, który jakoś się w tym łapie jest chyba pan ojciec Lannisterów- Tywin. Jedyna normalna postać, która mówi, że wszyscy to debile i powinni pomyśleć nad polityką. Tywin to trochę nadzieja na politykę w PLO. Zdecydowany i opanowany człowiek, myślący nad swoimi ruchami i ich konsekwencjami. Reszta to banda debili bawiąca się w królów. No dobra... Jest jeszcze Tyrion, który jest mniejszą i bardziej zabawną wersją swego ojca. Wszyscy mówią o sobie jako "graczach" jacy to oni politycznie zaangażowani i jakie to wszystko skomplikowane. Cholera... "GRA O TRON". Prawda jest taka, że gra ta to nie szachy ani nawet warcaby to rzut monetą. Nawet nie taki rzut monetą jak myślicie, to rzut monetą w kogoś tak, żeby zabić, ale przecież to nie jest możliwe. Polityka w PLO jest zwyczajnie głupia, naiwna i nic z niej nie wynika.
Wspomnę jeszcze o Daenerys. Gdzieś Martin wymyślił sobie taką postać. Niby ma mieć najwyższe prawda do tronu, bo Targayrenowie rządzili siedmioma królestwami tak długo... Prawda jest taka, że zdobyli tron siłą. Daenerys, więc nie ma żadnych praw do tronu, chociaż ciągnie się jej wątek o "prawa do tronu" i "powrót do domu". Oczywiście musi ciągnąć te swoje hordy niewolników, chociaż może zająć już te miasta, które zdobyła i stworzyć tam utopię dla swoich już nie-niewolników. Ale po co?

Co poszło nie tak?

Martin przesadził. Można zrobić zły i zepsuty świat. Sapkowskiemu się udało. Wiemy, że u ASa świat jest zły i zepsuty, ludzie są podli a królowie wcale nie odbiegają od ogółu. Ale świat był realny! Foltest nie pójdzie nagle i nie rozkaże zabić Henselta albo samego Cesarza. Dlaczego? Bo polityka. Sapowski potrafi przewidzieć konsekwencje tego co pisze i nie robi z władców dzieci. U Martina polityka to tragedia i woła o pomoc. Niby mamy do czynienia z królami, lordami i sukcesją, ale to tylko miraż. Martin zrobił sobie piaskownice i pokazał ją dzieciom, czyli bohaterom, których stworzył. Zbudował, im charakter i trwa w tym, ładnie przewidując do tacy szaleńcy, by zrobili. Problem polega na tym, że Martinoland jest naiwnie zły. Jest zbyt zły, nielogicznie zły, na siłę zły. W czym rzecz? Sapowski pokazuje, że decyzje króla to nie jakieś rozkazy a coś, co dotyczy wszystkiego- handlu, polityki zagranicznej aż w końcu samych mieszkańców krain. Jeżeli król jest zły to ktoś go tronu pozbawia. U Martina to sielanka. Hulaj dusza, piekła nie ma. Niby każe tych złych i nareszcie zabija Joffreya, ale to zbyt naiwne i wplecione na siłę. Brak w tym wszystkim równowagi. Specjalnie wyciągnąłem dwa tytuły do porównania: Władce Pierścieni, gdzie świat jest kolorowy a przede wszystkim piękny i Wiedźmina, który mówi nam ,że, gdyby Aragorm został królem to elfy trafiły, by do rezerwatu. Martin mówi nam, że rozpierdoli wszystko.
Czy Gra o Tron to zła książka? Gra o tron to świetna seria. Trzeba tylko mieć dystans do głupot, które robi Martin i lubić świat, gdzie Cię zgwałcą i zabiją za halo. Zdecydowanie polecam wszystkim książki Martina, musiałem jednak powiedzieć co w tym wszystkim jest nie tak, a to co się wam spodoba czyli prawdopodobnie reszta tego o czym nie wspomniałem. 

PS. Podkreśliłem bohaterów o których wspomniałem a Martin ich zabija.

niedziela, 8 grudnia 2013

Komentarze

Świetny system komentarzy fejsbukowych został dodany. Nie trzeba już logować się na żadne google+, wystarczy mieć konto na fejsbuku.

O autorze- czyli to, co robisz zimą świadczy o tobie.

Wstęp

Ciemność, która nadciągnęła znad wschodniej granicy, okryła znienawidzone przez Jimpa miasto. Mrok ogarnął wysokie wieże kościołów i wiadukt za, którym mieści się Jimpowe leże. Chłód dobijał się przez okna a mróz malował freski na szybach. Wysokie umiejscowienie mieszkania spowodowało zwały śniegu na parapecie, który zasłaniał połowę okna. Resztki chęci do wychodzenia z domu stopniały- zaczął się letarg. Zima to specyficzna pora roku, którą Jimp lubił i zarazem nienawidził. Jako człowiek urodzony w miesiącu październik, stał się zimnolubnym osobnikiem, dla którego lato było piekarnikiem i za przeminięcie jego zażyle się modlił. Lecz jak to człowiekowi marudnemu, zimno całkowicie tez mu nie odpowiadało. Jesień to idealna wariacja ciepła i zimna, a atakże ulubiona pora roku naszego bohatera. Zima, która z początku przyjemnie chłodzi i wygląda urokliwie, szybko zamienia się w nieodśnieżone ulice i lodowiska, na których można obić kość ogonową. Cała zima szybko traci swój niepowtarzalny urok.

Własny kąt

Jimp jest człowiekiem, który szybko się nudzi i zniechęca. Miejscem swojego panowania objął swój pokój i niekoniecznie lubi go opuszczać. Zima jest idealną wymówką, aby spędzać w, nim jeszcze więcej czasu. Na ratunek od nudy i dla pocieszenia w pokoju znajduje się regał z książkami sięgający do sufitu. Lubiane i chętnie czytane książki wypełniają Jimpowi sporo czasu. Lecz nie oszukujmy się i nie róbmy z niego mola książkowego do potęgi. Obok, bowiem znajduje biurko, na którym stoi monitor a pod, nim komputer. Połączenie tych dwóch rzeczy do siebie, dodanie dużej ilości sprzętu, a następnie podłączenie do prądu zapewnia nieskończoną zabawę. Autor kiedyś myślał o pisaniu o grach komputerowych, lecz później odkrył vlogi starych ludzi rozprawiających od wyższości Battlefielda 4 od Battlefielda 3 i hordy oglądających ich dzieci, zrobiło mu się niedobrze od tego widoku i chęć prysła. Używanie komputera w celu rozrywkowym ograniczyła się, więc do hobby lub co złośliwsi mogą powiedzieć stylu życia- "ha ha ha". Lecz dzięki zimowym promocjom na serwisach sprzedających gry, autor zrozumiał jeden z aspektów (a właściwie dwa) życia kobiet. 1. "Było na promocji" 
2. Żeńska wersja:"Nie mam w co się ubrać". Męska:"Nie mam w co grać".

"Każdy człowiek ma swojego "zaj*ba"

Gdy nadchodzi ten moment chwili spokoju i rozluźnienia. W pokoju jest już przyjemnie ciepło a fotel zaczyna być coraz bardziej wygodny Jimp zaczyna rytuał. Nie, autor nie należy do żadnej sekty. Na półce nad biurkiem znajduje się małe pudełko, po otworzeniu, którego wydobywa się słodki zapach suszonych owoców zmieszanych z czymś co pachnie jak tytoń. Autor wyciąga nawet nie garść tego czegoś i kładzie na glinianej popielniczce aby przez chwilę czasu podsuszyć tajemnicze liście. Brzmi jak opis palacza marihuany, lecz jest to "zwyczajny" tytoń Virginia aromatyzowany. Autor jakiś czas temu, będzie to już chyba rok zaczął palić fajkę. Przeszedł przez piekło słabych, tanich tytoniów i fajek z gruszy, zaciągnięć się kondensatem i obrzydliwych filtrów. Po jakimś czasie odkrył jednak tytonie lepsze i wcale nie aż takie droższe od tych słabych. Fajka zaczęła smakować i tlić się aromatycznym dymem. Chociaż nadal zdarza się fajkę przegrzewać i zmieniać aromatyczny dym w coś, co równie dobrze mogłoby się wydobywać z miejscowej kotłowni. Jednak wiele osób musi zwyczajnie przez to przejść, jeżeli chce zacząć przygodę z fajką. Ponieważ, jeżeli okropny smak kondensatu i smród tanich tytoni nie zniechęci początkującego fajczarza to zostanie, nim pewnie później i zatopi się w gamę smaków i fajek z wrzośca. Jak w prawie wszystkich aspektach życia droga do nieba prowadzi przez piekło.
Fabryka wpisów na blogu zazwyczaj okopcona jest właśnie fajkowym dymem wśród którego autor pracuje nad nowymi, oby coraz lepszymi wpisami. 

Pojutrze

Jak obiecałem już pojutrze ukarze się pierwszy wpis o książkach. Zaczniemy serie od Martina i jego Gry o Tron, później wytłumaczę moją miłość do Wiedźmina i udowodnię wyższość realiów Sapowskiego nad Tolkienem za co parę osób będzie chciało mnie znaleźć i zabić. A o przyszłości nie myślę i jak coś bardziej życiowego mi wpadnie do głowy to się pojawi. 

Darz Bór. 

sobota, 7 grudnia 2013

Eksperymenty

Eksperymentuje z szablonami. Póki co zrobiłem coś takiego. Jak wam się podoba nowy wygląd bloga?
Można też dodawać komentarze bez logowania się nigdzie. Wyświetla je jako "Anonimowy", więc nicki musicie wpisywać sami. : (

piątek, 6 grudnia 2013

"Teoria gówna"

Uwaga! Artykuł zawiera wiele wulgaryzmów i żalów autora. Jeżeli jesteś twoje oczy nie dają rady wytrzymać natężenia wulgaryzmów to przewiń dalej- to nie ten artykuł którego szukasz.

Wstęp #dekadentyzm 

Dawno, dawno temu był sobie człowiek. Człowiek ten miał na imię John* i wpadł na wspaniały pomysł. Wynalazł pierwszy telewizor monochromatyczny. John nie wiedział, że jego dzieło stanie się tak popularne, że praktycznie każdy człowiek w cywilizowanym kraju będzie posiadał go w swoim domu.
Co kierowało Johnem? Może miał nadzieję, że dzięki tam prostemu urządzeniu ludzie będą mogli się do edukować, poszerzyć horyzonty i doznać sztuki? Bardzo chwalebne, John. Nasz bohater pewnie czuł się spełniony i dumny ze swego dzieła. Kino nie było już czymś co wymagało pewnego poświęcenia, czyli ruszenia się z domu i przesiadywaniu paru godzin na niewygodnym i zazwyczaj za małym fotelu. Dzięki Johnowi, każdy może usiąść w starych przepoconych dresach i obejrzeć film dokumentalny, Discovery, coś co pomoże poszerzyć horyzonty- jak wcześniej wspominałem. Taki chuj. John się teraz w grobie przewraca.

Pochwała człowieka

Miałeś chamie złoty róg. Miałeś coś wspaniałego! Pudełko z człowiekiem, który mówił Ci jaki jest świat. Fizyka? Spoko. Chemia? Spoko. Geografia? Spoko. Tylu rzeczy mogłeś się dowiedzieć. Inaczej! Mogłeś się dowiadywać do dziś ale to zepsułeś człowieku. Gdzie te ambitne programy, które chętnie się oglądało? Przepadły.

Co się stało? Człowiek zgłupiał, widz zgłupiał. Nikt nie chce już oglądać ambitnych programów na Discovery. Wszyscy chcą oglądać trzy programy o złocie i cztery o aukcjach w tym dwa dotyczą aukcji garażowych. Świetna robota Discovery! National Geographic? Nie odbiega od kolegi Discovery. Nie pamiętam na jakim kanale, ale jak słyszę, że Rzymianie w spichlerzach trzymali kukurydzę to bardzo dziękuję za taką wiedzę. Viasat History da się jeszcze oglądać. Większość to programy na licencji Brytyjskiej i ich poziom jest bardzo dobry. Początki kanału były szczególnie obiecujące, ponieważ nie było żadnych reklam w trakcie filmu/programu...
Później Viasat History kupił Polsat... Ehm. Kanały z programami dokumentalnymi smucą jak polska edukacja, ponieważ powinna uczyć a wcale tego nie robi. Najlepiej pamiętam programy na National Geographic. Godzina opowiadania o czymś, kupa ekspertów a na koniec nie wydają żadnego wniosku i zostawiają to wszystko w cholerę. Jakby i tak uznali, że nikt tego nie ogląda do końca, ale w środku pogadają o czymś mądrym, żeby człowiek skaczący po kanałach i szukający MTV zobaczył, że na ich programie wszystko ok.
Starałem się trochę popisać o programach dokumentalnych, lecz musiało do tego dojść... Kanały muzyczne. Aż boli. Nie będę pisał o poziomie dzisiejszej muzyki, ponieważ nie chce wchodzić po pas w szambo, skupię się, więc na samych programach. Nie będzie długo... Wystarczy jeden tytuł: Warsaw Shore. Powiesz mi, że oglądasz dla "beki" a ja Ci powiem, że gówno to kogo obchodzi. Liczby to liczby a oglądalność to oglądalność. Jeżeli robię program to nie interesuje mnie czy ludzie się z niego śmieją i krytykują, interesuje mnie, ile osób go ogląda, ponieważ reklamy puszczone w środku takiego programu zwrócą mi kasę za pięć odcinków szmiry jaką nakręciłem. Oglądaj, więc dalej syfne programy i narzekaj jaki to syf puszczają w telewizji. Upadliśmy tak nisko, że takie programy mają jakąkolwiek oglądalność.
Tu kiedyś stał telewizor. 
Jak już jesteśmy przy durnych programach to nie sposób wspomnieć o dziełach Okiła Khamidowa. W pewnym momencie, ktoś się kapnął, że w Polskiej telewizji jest za mało paradokumentów, a, jeżeli już są to nie ma tego co najważniejsze- są za mało śmieszne. Oglądałem "Trudne sprawy", "Dlaczego ja?", a nawet parę odcinków "Pamiętników z wakacji", ale tego ostatniego nie wytrzymałem dużo. Przyznam, że wszystkie te programy są prześmieszne. Co ważniejsze są śmieszne w nieżenujący sposób. Paradokumenty Khamidowa uznaję za swoje guilty pleasure.


Koniec

Włącz człowieku kiedyś telewizor, o ile go masz, jeżeli nie masz to plus do ogarniętości dla ciebie. Zobacz co tam puszczają i powiedz: "Bycie człowiekiem brzmi dumnie". Rozejrzyj się po świecie reality show, teleturniejów na zagranicznej licencji, reklam i telezakupów Mango. Gdy już poczujesz się wystarczająco smutny to wyłącz telewizor i już go nie włączaj. Przypomnij sobie, gdzie wwaliłeś swoje książki, może stoją pod telewizorem, ponieważ nie stać Cię na szafkę w dobie kryzysu, który według świata telewizji nie istnieje. Pamiętaj, że telewizja to pod każdym względem najtańsza rozrywka i nie daj się zabić dla technologii.
Żyjemy w czasach mądrych telefonów i głupich ludzi. 
-Internet