czwartek, 28 listopada 2013

Sposób na Alcybiadesa

Zostawmy na chwilę miasto i region w spokoju. Czas przyczepić się do edukacji. Zresztą... dajmy sobie na chwilę spokój z czepialstwem (żartuję, będę się też czepiał). Podzielę się historią pomocą dla uczniów gimbazjum i szkół średnich.

Jak przeżyć w szkole? Nie bądź dupkiem, drogi czytelniku. Największym problemem uczniów jest , to, że uważają nauczycieli za idiotów. Nauczyciel wyczuwa twój strach i zdenerwowany zmiecie Cię jak wystraszony bawół. Błędem jest myśleć, że nauczyciel jest ślepy i głuchy, bardzo często widzi jak ściągasz, lecz w ich głowach dochodzi do walki "Zgnoić smarkacza czy dać mu trochę ściągnąć?". Oczywiście są nauczyciele źli i wredni, często, to nawet ich wina. Uczniowie, to stado i pierwsze wrażenie jest dla nich najważniejsze. Jeżeli, więc, nauczyciel spieprzy zasadę pierwszego wrażenia, uczniowie go nie polubią, atmosfera będzie toksyczna do końca. Często nauczyciele mają się za nadludzi i tych, którzy rozdają karty, zazwyczaj, przez taki tok myślenia, ich praca jedynie jest utrudniona. Zapominają oni, że jak praktycznie w żadnym innym zawodzie ich praca bardzo ściśle dotyczy ludzi. Uczniowie nie lubią być poniewierani i uznawani za kogoś gorszej kategorii. Unikaj, więc drogi nauczycielu sytuacji, gdy uczniowie czują się, jak bydło, ponieważ tak, im zostanie.

Jakie są moje osobiste doświadczenia z edukacją? Mam mieszane uczucia. Mała grupa nauczycieli sprawiali, że chętnie chodziło się na ich zajęcia, lecz dominowali tacy, do których chodziło się
, jak na skazanie. Właściwie od podstawówki miałem szczęście do nauczycieli, głównie od historii. Lecz to potem. W podstawówce mieliśmy, całą klasą ulubionego nauczyciela od języka polskiego. Nazywaliśmy go "Pan" i o dziwo, nawet w sekretariacie widzieli o kogo nam chodzi. Mieliśmy do niego ogromny szacunek, mówiliś
my mu Dzień Dobry 5 razy dziennie, za każdym razem, gdy widzieliśmy go na korytarzu, dopóki nam uświadomił, że raz zdecydowanie wystarczy. W podstawówce, radziłem sobie średnio, szczególnie z polskim. Nadal pamiętam jaką traumą była nauka całej Pani Twardowskiej. Od nauczyciela dostałem świetną radę, która jednak w życie została wprowadzona dopiero później: "Czytaj. Musisz więcej czytać, byle co, nawet instrukcję do pralki.". Dopiero około gimnazjum zrozumiałem radę i zacząłem pochłaniać książki hurtowo. Nie sposób wymienić wszystkich świetnych nauczycieli, nie mam też zamiaru wymieniać tych, którzy mi nie podpasowali. Pamiętam, że młody człowiek po studiach uczył mnie historii i były to świetne lekcje, lecz nie zostały mi w pamięci tak bardzo , jak np. rozbiory zdań na polskim, które zazwyczaj dotyczyły "Pięciu małych kotków".

Zdecydowanie lepiej pamiętam gimnazjum. Lecz nie było tam tak pięknie. Polski to była udręka i działy się tam wręcz dantejskie sceny. Nikt się do przedmiotu nie przykładał, bo niby, po co, gdy nauczyciel ewidentnie klasy nie cierpi. Matematyka to była rzeźnia. Poprawianie ocen i ogólny smutek. ALE! Ucząca nas matematyki pani, znienawidzona przez wiele osób, tak naprawdę była niesamowicie sympatyczna. Naprawdę trudno było nie zdać, nie było też możliwości nie poprawić czegoś. Nasza matematyczka idealnie zrównoważyła troskę o naszą edukację, a także o nas samych, jednocześnie świetnie wykonując swój zawód. Bardzo dobrze pamiętam też lekcje niemieckiego, na którym świetnie się bawiliśmy, jednocześnie ucząc. Jednak jak zahipnotyzowani siedzieliśmy na historii, która mieliśmy z naszym wychowawcą. Wiecie jak to jest, gdy nauczyciel karze wam robić ogrom notatek, a później robi z tego tak samo dużo kartkówek? Bo ja nie. Oczywiście robiliśmy notatki i mieliśmy kartkówki, ale nikt nie uczył się z notatek, zapamiętywaliśmy większość z samej lekcji. Kolejnego nauczyciela, który tak dobrze i ciekawie opowiadał spotkałem w szkole średniej i też uczył historii. Nasz wychowawca, nie był wychowawcą tylko z nazwy. Naprawdę przejmował się naszym losem i nie traktował jak kolejnej klasy. To człowiek, z którym kontakt utrzymuję do dzisiaj i serdecznie go pozdrawiam.


I tak już dałem się ponieść nostalgii, więc krótko opowiem o szkole średniej. Nasza wychowawczyni była świetna i bardzo wyrozumiała. Idealnie się dopasowała do klasy totalnych olewusów, ponieważ sama nie była do końca sumienna. Mimo tego, że uczyła najbardziej znienawidzonego przeze mnie przedmiotu, bardzo miło ją wspominam. Znów udowodniono mi, że ludzie świeżo po studiach to świetni nauczyciele. Pan uczący mnie systemów operacyjnych- najrówniejszy człowiek w szkole. Bardzo trudno mu było zatrzeć nie dużą różnice wieku i bardzo się powstrzymywał od rozmowy z nami o grach czy anime. Później zauważył, że nie da się tego ominąć i atmosfera była genialna. Uczeń, który był na zastępstwie później to skomentował jako "Ja nie rozumiem, gadają sobie z nim jak z kolegą, a potem robią to, co, im karze". Ano, robiliśmy, bo przekazał nam wiedzę deficytową w tych czasach, czyli wiedzę praktyczną. Do nauczycieli przedmiotów zawodowych mieliśmy szczęście, wszyscy byli świetni. Ogromny szacunek dla wyrozumiałości Pani uczącej mnie niemieckiego. Miała ze mną okropne problemy. Nie mogłem, bowiem nie kpić z Niemiec. "Znacie jakieś niemieckie linie lotnicze?- Tak,Luftwaffe", "Znacie jakieś niemieckie gry w karty?- Tak, wojna". Anielska cierpliwość, zaprawdę. Sporo jednak zawdzięczam Pani uczącej mnie polskiego. Wtedy okazało się, że jednak czytanie książek nie poszło w las i potrafię podobno nawet sklecić jakieś zdania. Niesamowicie zdziwiła Panią moja dwójka na koniec roku z polskiego w gimnazjum. Załamywała ręce, gdy dostawałem 4-5 nie czytając lektur. Właściwie, ile ich przeczytałem przez 4 lata szkoły średniej? Żadnej. Żałuję tylko niektórych tytułów, które mam zamiar nadrobić. Na koniec zostawiłem nauczyciela od historii. Nie potrafił zainteresować całej klasy, lecz większość słuchała tematów omawianych na lekcji podobnie jak w gimnazjum, byliśmy zaczarowani. Później wymyśliłem, że tak spoko nauczyciel powinien zostać jakoś wyróżniony. Plan był prosty. 100% kultury. Po wejściu do klasy staliśmy i czekaliśmy na dzień dobry. Widząc Pana na korytarzu przechodziliśmy wyprostowani i jak prawdziwi gentelmani witaliśmy się skinieniem głowy. Następnie mijaliśmy się i zarówno my jak i Pan nauczyciel wybuchaliśmy salwami śmiechu. Inni nauczyciele na korytarzu lub uczniowie patrzyli na nas jak na klasę integracyjną... kurcze, byliśmy klasą integracyjną, lecz to było skrupulatnie zaplanowane. Przekładanie kartkówek było już łatwizną. Dawaliśmy pierwsze podanie, które było podaniem o podanie podania numer dwa, bywało tak, że mieliśmy z 5 podań o podanie podania. Lecz tak jak w powieści Niziurskiego, zabrnęliśmy tak daleko, że historia stała się łatwa. Słuchaliśmy, zapamiętywaliśmy i pisaliśmy kartkówki, które wypadały słabo, lecz my ciągle pamiętaliśmy to, co było na lekcji. Rozmawialiśmy, uczyliśmy się i tak nam minęły cztery lata historii, która pewnie będziemy pamiętali do końca życia.


Lata mojej nauki najlepiej podsumuje wypowiedź Bilbo Bagginsa "Połowy z was nie znam ani w połowie tak dobrze, jak chciałbym poznać, i mniej niż połowę z was lubię w połowie tak dobrze, jak na to zasługujecie."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz