wtorek, 3 grudnia 2013

Kargul, podejdź no do płota, jako i ja podchodzę.

W dzisiejszych czasach, gdy zaludnienie jest tak wysokie każdy ma sąsiadów. Jak wyglądają ich relacje z nami? A dokładniej- Jak wyglądają relacje z sąsiadami na Podlasiu?. Na Podlasiu każdy żyje dla siebie i idąc z biegiem czasu coraz bardziej oddalamy się od siebie, relacje z sąsiadami ograniczają się jedynie do Dzień Dobry, o ile sąsiad przypadł nam do gustu, lub próbujemy na siłę być kulturalni. Wiem jak wygląda życie z sąsiadami w bloku jak i na osiedlu... które przypomina małą wieś, lecz domy to mieszanka zwyczajnych domów jednorodzinnych, willi i ruder.

Rozdział I: Dojlidy

Nie zawsze, więc mieszkałem w centrum miasta. Urodziłem się w centrum Białegostoku, lecz później przeprowadziłem się do Dojlid. Czym są Dojlidy, zapytasz drogi czytelniku? Spróbuj wyobrazić sobie Białystok jako miasto (trudne, wiem) potem wyobraź sobie granicę, gdzie miasto urywa się i zaczynają się domki jednorodzinne zmieszane z blokami. Kiedyś była to gmina, lecz po roku ok. 50 została przyłączona do rozwijającego się miasta. To chyba najbardziej zielony rejon
Białegostoku. Świerze powietrze, o ile wiatr wiał w dobrym kierunku i opary z fabryki sklejek nie drażniły w nozdrza, parki, zalew, stawy, drzewa, trawa, piękne miejsce. Miejsce, w którym miało się więcej prywatności, trochę terenu i można było puszczać głośno muzykę. Nie żyło się, jak w bloku, gdzie granicę między jednym "domem" a drugim wytyczała betonowa ściana w którą trudno wbić wkręt. W Dojlidach każdy, każdego zna. Jeżeli mama nie zna każdego, to znaczy, że zna babcia, która żyje dam dłużej. Sytuacja jest zabawna, szczególnie dla dzieci, które nie mogą nic zbroić, ponieważ wszyscy je znają i wiedzą czyim dzieckiem jest. Jak to pomagało? Okno sąsiadowi wybijesz. Ba, wybijesz parę domów dalej to zadzwoni do matki i powie co się stało. Całe szczęście głupi nie byłem i okien nie wybijałem, bo, gdy przeprowadziliśmy się to już dzieckiem starszym byłem. Najciekawsze zjawisko to bieg do okien. Gdy przejeżdżał jakiś samochód, sporo osób podchodziło lub wyglądało za okno z ciekawości, czy to nie do niego, a, jeżeli nie to do kogo. Nie czuło się zbytnio jakiejś wścibskości, to raczej bardziej przyjacielskie, poczciwe i raczej nieświadome działanie. Życie na takim osiedlu na swój urok i poczucie bezpieczeństwa. Wiesz, że gdy twoja izba się zapali lub zapadnie pod śniegiem sąsiedzi ruszą z pomocą.
Jakie są minusy życia w Dojlidach? Opowiadałem wam o centrum. Dziko, strasznie i śmierć na każdym rogu. Wyobraźcie sobie, jak się żyje w takim miejscu jak Dojlidy. Dziś to normalne (w kategoriach Białegostoku) osiedle z drogami wyłożonymi kostką brukową i światłami. Za moich czasów to też była sielanka: wilki, niedźwiedzie polarne, dzikie plemiona polujące na futra, kłusownicy, dzikie bażanty i watahy bezpańskich psów. Mówiłem, za moich czasów to była sielanka. Kiedyś to trzeba było spichlerza bronić przez zagrożeniami z mroku. Nie wspomnę już o trwającej dziesięć lat zimie. Lecz dzięki społeczności, sąsiadom w każdych czasach można było przeżyć.

Rozdział II: Powrót do centrum*

Po latach szkoły życia w Dojlidach, życie w centrum nie sprawiało już żadnych problemów. Nastał czas byczenia się w mieszkaniu z kaloryferem i kiblem, którego rury nie prowadziły do szamba. Wygód życia w bloku się nie zapomina i szybko przyzwyczaiłem się do nowych/starych warunków. Wyzwaniem okazało się IV piętro (ostatnie), do którego nadal nikt z rodziny nie potrafi się przyzwyczaić.
Wracając do sąsiadów. Bardzo trudno przyzwyczaić się do tego aby zmniejszyć hałas jaki się robi. Niektórzy nie potrafią się przyzwyczaić przez całe życie i żyją według "Moi sąsiedzi słuchają zajebistej muzyki - czy tego chcą, czy nie". Z początku sąsiedzi obok postanowili trzymać dystans, narzekając jedynie na hałas. O ironio, gdy według nich hałas jest za duży to walą w kaloryfer i robią jeszcze większy, pewnie dla całego pionu. Jednak nikt nigdy nie wzywa policji. Nawet, gdy na boisku
za oknem odbywają się urodziny**. Najdziwniejsza jest jednak zmiana stosunku. Na początku sąsiedzi wręcz powiedzieli, że znajomości nie szukają i żyją tylko sobie. Sprawa zmieniła się, gdy trzeba było pożyczyć wiertarkę lub odebrać paczkę. Mimo wszystko, moi sąsiedzi obok to porządni i mili ludzie.
Sąsiedzi z dołu przypomnieli mi jak to jest być dzieckiem. Blok to zadziwiająca budowla, która działa praktycznie jak niektóre z kościołów. Bowiem dźwięk rozchodzi się tak, że biegające dzieci piętro niżej brzmią tak jakby biegały po dachu. Strasznym momentem w moim życiu była decyzja kupna Keyboarda (takie coś do grania), lecz nie przez kogoś z mojej rodziny a przez sąsiadów. Początkowe brzdękanie, grające na nerwach z czasem jednak zamieniły się w Beethovena "Dla Elizy" i na tym chyba zainteresowanie muzyką przez dzieci sąsiadów się skończyło. Lecz człowiek do wszystkiego się przyzwyczai i po jakimś czasie przestaje słyszeć biegające dzieci.
To najbliżsi sąsiedzi, których słyszę, więc o reszcie nie będę wspominał. Trafiliśmy dobrze. Nie mamy sąsiadek, których jorki srają po klatkach schodowych, studentów, którzy prowadzą nocne życie ani sąsiadów, którzy mogą nas zalać. Zimą mamy zimno a latem słońce świeci w dach i piekarnik.

Wielu rzeczy pewnie zapomniałem i będę wracał do nich w innych artykułach lub napiszę jakieś rozwinięcie. Ale to chyba wszystko. Darz bór

Śmieszna anegdota:
I W gimnazjum miałem koleżankę, która miała na nazwisko Dojlida. Kiedyś na przystanku zapytała mnie, gdzie ja właściwie mieszkam. Odpowiedziałem krótko: W Dojlidach. Z głowy wypadło mi to jak miała na nazwisko. Szybko odeszła bo dzięki Bogu jechał już jej autobus. Ja dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę co powiedziałem.
II Po przeprowadzce do mieszkania na IV piętrze (ostatni, przypominam) i ustawieniu pralki pod ścianą mama palnęła: "Dlaczego pralkę tak blisko? A jak nas sąsiad zaleje?".

*Przecież nie napiszę, że do cywilizacji.
**Wspominałem o tym w jakimś wcześniejszym wpisie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz