piątek, 29 listopada 2013

Turyści.

Wspominałem już wcześniej o biednych turystach non stop nadciągających do Białegostoku. Postanowiłem rozwinąć ten temat. Mimo moich poprzednich kpin, że nikt Białegostoku nie odwiedza, nie jest to do końca prawda. Wiele osób bowiem chce zwiedzić słynne BIA, które można zobaczyć na wielu tablicach rejestracyjnych samochodów. Co oznacza skrót BIA? Białystok i akalice.

Jeżeli w mieście pojawiają się już jacyś turyści, to kim są? Pierwszym typem turysty w Białymstoku jest student postanawiający zwiedzić cały kraj. Taki student to zazwyczaj biedny, zagłodzony osobnik, niezbyt wiedzący co ze sobą począć. Student taki łazi, więc po centrum, szukając innych studentów, którzy popełnili taki sam błąd przyjeżdżając tutaj. Ten typ turysty nie jest zainteresowany zwiedzaniem lub już zauważył już, że nie ma do zwiedzania nic. Pałac Branicki, bowiem widział, trudno nie zauważyć, jest w samym centrum. Kościoły go nie interesują a przyrodę będzie podziwiał w dalszej drodze. Student, więc jak najszybciej opuszcza miasto, naiwnie myśląc, że przeżyje za pieniądze, które mu zostały po wyjechaniu z Warszawy.


Drugim typem jest turysta rosyjski. W większości przypadków jest on w mieście przejazdem, zatrzymuje się w najdroższym hotelu i zwiedza mozolnie, bez gwałtu. Możliwe, że odwiedzi którąś z galerii, kupić nowy 50' telewizor. Później zmierza do Warszawy i podziwia Pałac Kultury, w Rosji przecież takich nie mają. Podtyp rosyjskiego turysty to przejezdny handlarz, sprzedający najlepszej jakości buty Hike i dresy Adidosa. Ich miejscem pobytu jest najczęściej rynek na uliczy Kawaleryskiej. Każdy rodzaj rosyjskiego turysty jest bezproblemowy i raczej sympatyczny. Po 39 roku, raczej podejrzliwie patrzymy na większe grupy rosyjskich turystów, lecz myślę, że powoli odzyskujemy zaufanie.
Trzecim typem turysty są bogaci niemieccy emeryci. Możliwe, że ich chęć odwiedzin naszego kraju wynika ze słynnego niemieckiego kawału "Jedź do Polski, twój samochód już tam jest", nie pozostajemy jednak dłużni "Jedź do Niemiec, nasze dzieła sztuki są tam już od dawna". Niemieccy turyści zwiedzają wszystko, co mogą, bowiem mają dużo czasu i wysokie niemieckie emerytury. Lecz jakoś nikt nie ma do nich zaufania. Ci starsi, bowiem zwiedzają taką np. Warszawę jakby tu już byli. Większość ludzi widząc ten typ turysty, nie mają pojęcia o czym mówią, lecz mogą się domyślać: "No patrz Helga, jak tu odbudowali". Ich cele wizyt też są dość podejrzane. Widziałem całe rzesze Niemców zwiedzających Malbork lub rejony otaczające Śląsk. Czyżby nostalgia? Do Białegostoku przybywają chyba tylko dlatego , że jak wszystko to wszystko, daruję sobie nawet żart o froncie wschodnim.
Lecz tak bardziej serio. Jest co zwiedzać. Skanseny, puszcze, pałac Branickich, kościoły bardzo cieszą oko. Nie zaniżajmy jednak poziomu absurdu i na tym skończmy z powagą.

W weekend jest przerwa od pisania. Widzimy się w poniedziałek.

czwartek, 28 listopada 2013

Sposób na Alcybiadesa

Zostawmy na chwilę miasto i region w spokoju. Czas przyczepić się do edukacji. Zresztą... dajmy sobie na chwilę spokój z czepialstwem (żartuję, będę się też czepiał). Podzielę się historią pomocą dla uczniów gimbazjum i szkół średnich.

Jak przeżyć w szkole? Nie bądź dupkiem, drogi czytelniku. Największym problemem uczniów jest , to, że uważają nauczycieli za idiotów. Nauczyciel wyczuwa twój strach i zdenerwowany zmiecie Cię jak wystraszony bawół. Błędem jest myśleć, że nauczyciel jest ślepy i głuchy, bardzo często widzi jak ściągasz, lecz w ich głowach dochodzi do walki "Zgnoić smarkacza czy dać mu trochę ściągnąć?". Oczywiście są nauczyciele źli i wredni, często, to nawet ich wina. Uczniowie, to stado i pierwsze wrażenie jest dla nich najważniejsze. Jeżeli, więc, nauczyciel spieprzy zasadę pierwszego wrażenia, uczniowie go nie polubią, atmosfera będzie toksyczna do końca. Często nauczyciele mają się za nadludzi i tych, którzy rozdają karty, zazwyczaj, przez taki tok myślenia, ich praca jedynie jest utrudniona. Zapominają oni, że jak praktycznie w żadnym innym zawodzie ich praca bardzo ściśle dotyczy ludzi. Uczniowie nie lubią być poniewierani i uznawani za kogoś gorszej kategorii. Unikaj, więc drogi nauczycielu sytuacji, gdy uczniowie czują się, jak bydło, ponieważ tak, im zostanie.

Jakie są moje osobiste doświadczenia z edukacją? Mam mieszane uczucia. Mała grupa nauczycieli sprawiali, że chętnie chodziło się na ich zajęcia, lecz dominowali tacy, do których chodziło się
, jak na skazanie. Właściwie od podstawówki miałem szczęście do nauczycieli, głównie od historii. Lecz to potem. W podstawówce mieliśmy, całą klasą ulubionego nauczyciela od języka polskiego. Nazywaliśmy go "Pan" i o dziwo, nawet w sekretariacie widzieli o kogo nam chodzi. Mieliśmy do niego ogromny szacunek, mówiliś
my mu Dzień Dobry 5 razy dziennie, za każdym razem, gdy widzieliśmy go na korytarzu, dopóki nam uświadomił, że raz zdecydowanie wystarczy. W podstawówce, radziłem sobie średnio, szczególnie z polskim. Nadal pamiętam jaką traumą była nauka całej Pani Twardowskiej. Od nauczyciela dostałem świetną radę, która jednak w życie została wprowadzona dopiero później: "Czytaj. Musisz więcej czytać, byle co, nawet instrukcję do pralki.". Dopiero około gimnazjum zrozumiałem radę i zacząłem pochłaniać książki hurtowo. Nie sposób wymienić wszystkich świetnych nauczycieli, nie mam też zamiaru wymieniać tych, którzy mi nie podpasowali. Pamiętam, że młody człowiek po studiach uczył mnie historii i były to świetne lekcje, lecz nie zostały mi w pamięci tak bardzo , jak np. rozbiory zdań na polskim, które zazwyczaj dotyczyły "Pięciu małych kotków".

Zdecydowanie lepiej pamiętam gimnazjum. Lecz nie było tam tak pięknie. Polski to była udręka i działy się tam wręcz dantejskie sceny. Nikt się do przedmiotu nie przykładał, bo niby, po co, gdy nauczyciel ewidentnie klasy nie cierpi. Matematyka to była rzeźnia. Poprawianie ocen i ogólny smutek. ALE! Ucząca nas matematyki pani, znienawidzona przez wiele osób, tak naprawdę była niesamowicie sympatyczna. Naprawdę trudno było nie zdać, nie było też możliwości nie poprawić czegoś. Nasza matematyczka idealnie zrównoważyła troskę o naszą edukację, a także o nas samych, jednocześnie świetnie wykonując swój zawód. Bardzo dobrze pamiętam też lekcje niemieckiego, na którym świetnie się bawiliśmy, jednocześnie ucząc. Jednak jak zahipnotyzowani siedzieliśmy na historii, która mieliśmy z naszym wychowawcą. Wiecie jak to jest, gdy nauczyciel karze wam robić ogrom notatek, a później robi z tego tak samo dużo kartkówek? Bo ja nie. Oczywiście robiliśmy notatki i mieliśmy kartkówki, ale nikt nie uczył się z notatek, zapamiętywaliśmy większość z samej lekcji. Kolejnego nauczyciela, który tak dobrze i ciekawie opowiadał spotkałem w szkole średniej i też uczył historii. Nasz wychowawca, nie był wychowawcą tylko z nazwy. Naprawdę przejmował się naszym losem i nie traktował jak kolejnej klasy. To człowiek, z którym kontakt utrzymuję do dzisiaj i serdecznie go pozdrawiam.


I tak już dałem się ponieść nostalgii, więc krótko opowiem o szkole średniej. Nasza wychowawczyni była świetna i bardzo wyrozumiała. Idealnie się dopasowała do klasy totalnych olewusów, ponieważ sama nie była do końca sumienna. Mimo tego, że uczyła najbardziej znienawidzonego przeze mnie przedmiotu, bardzo miło ją wspominam. Znów udowodniono mi, że ludzie świeżo po studiach to świetni nauczyciele. Pan uczący mnie systemów operacyjnych- najrówniejszy człowiek w szkole. Bardzo trudno mu było zatrzeć nie dużą różnice wieku i bardzo się powstrzymywał od rozmowy z nami o grach czy anime. Później zauważył, że nie da się tego ominąć i atmosfera była genialna. Uczeń, który był na zastępstwie później to skomentował jako "Ja nie rozumiem, gadają sobie z nim jak z kolegą, a potem robią to, co, im karze". Ano, robiliśmy, bo przekazał nam wiedzę deficytową w tych czasach, czyli wiedzę praktyczną. Do nauczycieli przedmiotów zawodowych mieliśmy szczęście, wszyscy byli świetni. Ogromny szacunek dla wyrozumiałości Pani uczącej mnie niemieckiego. Miała ze mną okropne problemy. Nie mogłem, bowiem nie kpić z Niemiec. "Znacie jakieś niemieckie linie lotnicze?- Tak,Luftwaffe", "Znacie jakieś niemieckie gry w karty?- Tak, wojna". Anielska cierpliwość, zaprawdę. Sporo jednak zawdzięczam Pani uczącej mnie polskiego. Wtedy okazało się, że jednak czytanie książek nie poszło w las i potrafię podobno nawet sklecić jakieś zdania. Niesamowicie zdziwiła Panią moja dwójka na koniec roku z polskiego w gimnazjum. Załamywała ręce, gdy dostawałem 4-5 nie czytając lektur. Właściwie, ile ich przeczytałem przez 4 lata szkoły średniej? Żadnej. Żałuję tylko niektórych tytułów, które mam zamiar nadrobić. Na koniec zostawiłem nauczyciela od historii. Nie potrafił zainteresować całej klasy, lecz większość słuchała tematów omawianych na lekcji podobnie jak w gimnazjum, byliśmy zaczarowani. Później wymyśliłem, że tak spoko nauczyciel powinien zostać jakoś wyróżniony. Plan był prosty. 100% kultury. Po wejściu do klasy staliśmy i czekaliśmy na dzień dobry. Widząc Pana na korytarzu przechodziliśmy wyprostowani i jak prawdziwi gentelmani witaliśmy się skinieniem głowy. Następnie mijaliśmy się i zarówno my jak i Pan nauczyciel wybuchaliśmy salwami śmiechu. Inni nauczyciele na korytarzu lub uczniowie patrzyli na nas jak na klasę integracyjną... kurcze, byliśmy klasą integracyjną, lecz to było skrupulatnie zaplanowane. Przekładanie kartkówek było już łatwizną. Dawaliśmy pierwsze podanie, które było podaniem o podanie podania numer dwa, bywało tak, że mieliśmy z 5 podań o podanie podania. Lecz tak jak w powieści Niziurskiego, zabrnęliśmy tak daleko, że historia stała się łatwa. Słuchaliśmy, zapamiętywaliśmy i pisaliśmy kartkówki, które wypadały słabo, lecz my ciągle pamiętaliśmy to, co było na lekcji. Rozmawialiśmy, uczyliśmy się i tak nam minęły cztery lata historii, która pewnie będziemy pamiętali do końca życia.


Lata mojej nauki najlepiej podsumuje wypowiedź Bilbo Bagginsa "Połowy z was nie znam ani w połowie tak dobrze, jak chciałbym poznać, i mniej niż połowę z was lubię w połowie tak dobrze, jak na to zasługujecie."

środa, 27 listopada 2013

Przetrwa najsilniejszy.

Białystok, to spokojna przystań dla ludzi szukających odpoczynku od różnego rodzaju hipsterstwa i modnisiów w rurkach. Jeżeli masz dość facetów popylających w spodniach, na których widok bolą jądra lub, gdy jesteś kobietą i myślisz, że osoba przed tobą mogła, by być twoją koleżanką, lecz okazuję się, że to facet będziesz mógł, drogi czytelniku, głęboko odetchnąć w Białymstoku.

Moje miasto jest idealnym przykładem, jak łatwo bronić się przed hipsterstwem, emo, swag i milionami innych równie nielubianych popkultur. Jak moje miasto to osiągnęło? Nie mamy ani jednego Starbucksa. Gatunek hipsterów i innych "jabłkolubnych" nacji, umrze bez darmowego wifi i z pragnienia. 
Białystok jest smutny. Jeżeli nie jest zielono, to jest szaro. Jest tak szaro, że wszelkie Instagramowe filtry nie mają racji bytu i nie potrafią skomponować się z prawie postapokaliptycznym klimatem Białegostoku. Do tego, kto, by chciał się chwalić w internecie, że mieszka w Białymstoku? Jedynie protohipsterzy, dla których Warszawa jest zbyt mainstreamowa. 
Zanikające już, lecz możliwe do usłyszenia, śledzikowanie nie pozwala nam poprawnie używać słów takich jak: "Apple", "Starbucks", "Instagram", "Canon", "YOLO", "SWAG". Dzięki temu posiadamy genetyczną ułomność do stania się hipsterem, swagiem czy innym... czymś. 
W walce o dusze młodzieży sprzyja nam także ukształtowanie i położenie terenu Karawany z zagraniczną odzieżą, pojawiają się sporadycznie, więc o standardowy uniform dla popkultury trudno. Jest też problem z komunikacją. Jedynie dzięki internetowi i telewizji, wiemy co się dzieję na świecie. 
Naszym murem jest, natomiast klimat. Czytając bloga, wiecie już jaki klimat panuje na terenie Podlasia. Przetrwają tylko silni mężczyźni i zahartowane kobiety.Jedynie najwytrwalsi są w stanie zamienić skórę i kożuchy na rurki i trampki bez skarpetek. Klimat jednak wygrywa i cytując jednego z żołnierzy Napoleona "Ci już nie żyją". Nie bój się jednak, drogi czytelniku. Ci mądrzejsi hipsterzy już dawno uciekli na studia do Warszawy. 
Ostatnim bastionem Białegostoku, przed hordami hipsterswa i innej swołoczy są wojny kultur. Gdy wszystko już zawiedzie, do akcji wchodzą oddziały "Trójpaskowych dresów". Są to elitarne oddziały zwyczajnych dresów "Czteropaskowych". "Trójpaskowe" dresy uzbrojone są w najnowszy sprzęt, taki jak: kastety, gazrurki, łańcuchy, kamienie i patyki. Kierują się oni zasadą "Zero tolerancji". Ich znajomość popkultur ogranicza się do "Patrzcie pedał". Nie będą oni pytali czy jesteś hipster, swagiem, emo etc., ograniczą się jedynie do pokazania Ci co sądzą o twoim ubiorze i sposobie bycia. Od "Trójpaskowych" dresów nie sposób uciec, jesteś, bowiem na ich terenie, znają, więc każdą klatkę i kąt, w którym mógłbyś się skryć. Jeżeli jesteś kobietą, nie powinnaś się o oddziały męskich dresów obawiać. Mogą jedynie rzucić swoje powitalne "Fajna dupa!" lub tym podobne. Lecz czytelniczko, powinnaś się obawiać tylko żeńskich oddziałów. Żeńskie oddziały, podobnie jak ich męskie odpowiedniki, nie odróżniają popkultur i ograniczają się jedynie do: "Patrz jaka tapeciara", następnie jest czas na poniżanie i bicie. 

Jak, więc żyć w Białymstoku? Normalnie, póki jesteś normalny i znasz granice.

wtorek, 26 listopada 2013

Quo vadis?

Mylicie się, jeżeli myślicie, że poruszamy się za pomocą psich zaprzęgów. Przeszły do lamusa, ponieważ psy nie dawały rady w tak niskich temperaturach. Następne były niedźwiedzie, lecz przez te całe globalne ocieplenie, im było z kolei za gorąco. Nie było sensu wracać do psich zaprzęgów. Linie dla tramwajów i trolejbusów nie dawałyby rady, za zimno. O metro nie pytajcie. Nie wiecie
Źródło
jakie rzeczy żyją w podziemiach Białegostoku. Został więc stary klasyczny autobus. Wiele zim wcześniej, autobusy te były niesamowicie bezpieczne. Nie sposób było nie usłyszeć i zobaczyć nadjeżdżającego autobusu. Klekot, ryk silnika, strzał z tłumika, szyby trzęsące się w ścianach i oddechy pasażerów zamieniające się w parę i ulatujące przez różne otwory autobusu. Wypadki z udziałami pieszych i autobusów były, więc znikome. Do tego zbliżały ludzi. Dosłownie. Wspólne, skórzane oparcia pamiętam idealnie. Autobus hamuje i osoba siedząca przodem wypiera tę siedzącą tyłem, następnie rusza i ta siedząca tyłem wypiera osobę siedzącą przodem. Widzieliście kiedyś te znaczki w autobusach z przekreślonym telefonem? Nikt ich teraz nie przestrzega, ale kiedyś musiał. Nie było możliwości przeprowadzenia rozmowy telefonicznej w starym autobusie. Cały się trząsł, stukał, pykał, wydawał niesamowite dźwięki, rozmówca nie słyszał nas ani my go. Autobusy te zbliżały ludzi. Nie można było wsiąść z kolegą/koleżanką i porozmawiać spokojnie. Trzeba było nachylić się odpowiednio blisko i krzyczeć do ucha osoby obok. To prawdziwa nostalgia. Albo te drzwi! Teraz drzwi otwierają się elegancko, do środka lub do zewnątrz. Drzwi w tych starych złomach mogły wywalić szyby obok, otwierały się tak szybko i hałaśliwie.

Lato 2012 Źródło
Później nastał złoty wiek autobusów niemieckich z demobilu. Klasa sama w sobie. Niemieckie napisy sugerowały pasażerowi, żeby uciekał lub kładł się na ziemię i poddał. Lecz jak to jeździło! Nareszcie ręce nie przymarzały do metalowych rurek, siedzenia były plastikowe, nie trzeba było więc dzielić oparcia z osobą z tyłu. Cud miód. Oczywiście, nadal można było dość często trafić na rozklekotane, hałaśliwe i grożące zawaleniem autobusy. Gdy już wszyscy myśleli, że nie może być lepiej, po wielu bataliach, strajkach, dyskusjach dołączyliśmy do UE. Z najbardziej materialnych rzeczy, takich, które mogę dotknąć, używać na co dzień, unia dała mi autobusy. Kononowicz krzyczał, że naprawi komunikacje... Cholera, ale ta komunikacja nasza jest świetna. Jasne, ma swoje słabe strony, bo to autobusy jakieś, niedostosowane do naszych potrzeb i klimatu. Koksowników w nich nie ma, komika też nie. Ale da się w nich przeżyć dojazd z punktu A do B.

Lecz jak rozwijała się nasza komunikacja? Postanowiono walczyć z gapowiczami. W wielu autobusach zamontowano ogromne automaty z biletami. Kto wpadł na taki pomysł? "Ej. Mam zajebisty pomysł. Mój kuzyn produkuje różne automaty. Podpiszemy z nim umowę na.... pomyślmy... 200 automatów i macie z tego po 10%. Ok?- No spoko". W normalnym mieście (Lublin chociażby) można ruszyć tyłek i taki kierowca za parę monet sprzedawał nam bilet. Ale nie w Białymstoku. U nas musieli dowalić automaty. Pomysł nie przetrwał, bo niby jak? Unia po jakimś czasie wpadła na pomysł, żeby nas ucywilizować. Jednak zamiast koców i ciepłych napojów dała nam kasowniki. Kasowniki super elektroniczne z datą i jak wsiadłeś bez biletu to waliła prądem. No spoko, bo bilet godzinny można podbić i ogólnie super. Potem ktoś wpadł na pomysł kart miejskich. Bo to niby ma pokazać jakie linie są najbardziej używane, statystyki, pierdoły, bla bla bla. Wróciliśmy więc do starego systemu i swoje trzeba było odstać.
Lato 2012 Źródło
Po co to komu? Nie mam pojęcia, szczególnie, gdy nad drzwiami wiszą dodatkowo fotokomórki. Ale, ile osób zapomniało przyłożyć karty miejskiej podczas wsiadania? Ile z nich dostało mandat? Wspaniała możliwość dowalenia mandatu, ludziom, którzy nawet mają bilet. Ważne by hajs się zgadzał.

Autobusy i miasto piękne, ale nawet Prypec i Czarnobyl są piękne na swój sposób. Miłego podróżowania po mieście!

poniedziałek, 25 listopada 2013

Ładne to chociaż?

Podstawowe umiejętności przetrwania masz już za sobą drogi czytelniku. Gdy już zaznajomiłeś się z miastem, przestałeś wychodzić uzbrojony i tylko w dzień, prawdopodobnie będziesz chciał podziwiać widoki i napawać się pięknem. Jednak nadal powinniśmy pamiętać o zasadach przetrwania i uważać w Białostockiej dziczy, ponieważ jest tak jak pisał Sapkowski: "To trochę tak - powiedział - jakbyś uważał, że skorpion jest ładniejszy niż pająk, bo ma taki śliczny ogonek.". Nie daj się zwieść urokami miasta, drogi czytelniku.

Jeżeli pochodzisz z za wschodniej granicy, to możesz już przewinąć w dół. Będzie tam szybka wzmianka o galeriach i centrach handlowych.
Więc gdzie powinieneś się wybrać najpierw? Na starówkę? Takiego wała, nie ma starówki! A przynajmniej nie takiej jak w innych miastach. Niektórzy nazywają betonowy plac z fontanną i drugi betonowy plac za ratuszem starówką, lecz nie daj się zmylić drogi czytelniku. Jest to otwarty teren, jesteś bardzo widoczny. Powinieneś go zdecydowanie unikać. Lecz po drugiej stronie ulicy jest kolejny plac, który ma swój urok. Strzelista katedra, której wieże zdobią słabo widoczne gargulce, trochę dalej książnica i parę zabytkowych budynków nadają temu miejscu urok, szczególnie wieczorem. Złośliwi powiedzą, że kościoły są najwyższymi budynkami w Białymstoku... Po większym zastanowieniu... Jest to możliwe. Może, dlatego warto je obejrzeć? Szczególnie katedrę. Kościół Świętego Rocha jest bardzo piękny z zewnątrz, szczególnie w nocy. Lecz jego wnętrze jest w moim mniemaniu trochę za surowe i zbyt sterylne. Jeżeli nie boisz się krzyży, święconej wody, cyganów i księży, warto więc odwiedzić kościoły w centrum. 



Przechodząc obok kościoła Farnego można zauważyć zieleń lub same sterczące badyle (w zależności od pory roku) będzie to park. Jeżeli poszedłeś na łatwiznę i odwiedziłeś miasto latem, to polecam przejść się w centrum parku aby posiedzieć spokojnie przy fontannach. W zimę nie polecam. Fontanny nie działają, chociaż był plan, aby zapełnić je spirytusem. Miasto jednak się na ten ruch nie zdecydowało. Lekką zimą fontanny spirytusowe mimo wszystko by zamarzały a mieszkańcy nie pogardziliby darmowym napitkiem. Co jeszcze jest do zobaczenia w parku? Nic. Może przy większym szczęściu zauważysz jakieś dzikie zwierze typu niedźwiedź lub renifer, lecz to by były wszystkie atrakcje w samym parku. Udaj się wtedy, drogi czytelniku na jego skraj, lub poruszaj się wzdłuż białego muru. Natrafisz w końcu na wejście na teren pałacu Branickich, który w tym momencie mieści uniwersytet medyczny. Czarna, wyróżniająca się altana i ładne ogrody zdobione nagimi posągami. Niestety, będąc tam parę dni temu zauważyłem po lewej stronie postu (idąc z pałacu do parku) dziwne bagno. Nie wiem co to jest, może zabrakło wody? Lecz dalej jest już ładniej. O dziwo nawet o tej porze roku. Miasto uwielbia swój pałac. Rzędy autokarów, stojących na parkinu dostarczają tam biednych turystów, których nie było stać na Gdańsk, Sopot, Warszawę i Sosnowiec. Albo wmawia im się, ze jest to pałac prezydencki i są w Warszawie? No cóż, to wieś i to wieś, nikt się nie kapnie.Pałac mimo wszystko robi dość spore wrażenie, szczególnie w nocy. Jest pięknie oświetlony (niestety nie mam zdjęcia). Efekt psują jedynie dziwne belki, którymi jest otoczona trawa na dziedzińcu. Im dalej w park tym więcej drzew. Nie licząc terenu przed teatrem (zapomniałem o teatrze). Fetysz miast na duże place, patelnie udzielił się także Białostockim projektantom. Jest, to duży, pusty plac z dziwnymi fontannami (które sprawiają frajdę dzieciom),  na którym urządza się różne uroczystości. I tyle. Gdy nic się nie dzieję, to zwyczajny pusty plac otoczony zielenią. 

Wow! Czas na galerie! Wiem, że ominąłem masę rzeczy, które są warte polecenia. Jak już blog zacznie żyć i komuś się zechce pisać komentarze, to droga wolna, wspomnijcie o nich. Ale teraz czas na galerie! 
Galeria Biała i Alfa. Plotki głoszą, że istnieje także galeria Podlaska, lecz nikt nie ma odwagi się tam zapuszczać. Otworzono kiedyś specjalną darmową linię autobusową, aby zwabić tam ludzi. Lecz mieszkańcy nie są głupi. Jeżeli jest coś za darmo i zawiezie Cię gdzieś to musi być to pułapka. Nikt nie wie, więc, co znajduje się w galerii Podlaskiej. Alfa i Biała, to na nich się skupimy. Galerie te są bardzo daleko od siebie. Miasto prawdopodobnie chciało zapewnić galerie mieszkańcom, dalej położonych osiedli. Stąd tak ogromny dystans.
Galeria "ALFA" i "Biała". Na zielono zostały oznaczone
są dwie planowane galerie "Beta" i "Gamma"
Do 2030 roku miasto planuje założenie specjalnych osiedli wewnątrz galerii, a do 2050 całe miasto zostanie sprywatyzowane i będzie największą galerią na świecie.
O samych galeriach nie ma co opowiadać. Bowiem, ten, kto widział jedną galerię, ten widział wszystkie. 

Następny wpis będzie prawdopodobnie o komunikacji miejskiej.
Wszystko. Miłego zwiedzania. 

niedziela, 24 listopada 2013

Przetrwać jako grupa.

Kiedy już nauczyliśmy się, jak prawidłowo o siebie zadbać, czas znaleźć dla siebie miejsce w społeczności. Kim są mieszkańcy Białegostoku? Pozwoliłem sobie sporządzić wykres.
Pani Babcia na tle altany i kościoła. 
Lecz gdybyśmy chcieli poznać ich dokładniej? Wczesnym popołudniem lub z samego rana autobusy przepełnione są dwoma typami ludzi: uczniami i emerytami. Wspaniały kontrast pokoleń i wspaniale wyeksponowany proces przemijania. Nikt nie wie, gdzie jeżdżą wszystkie te staruszki wczesnym ranem, nikt jeszcze nie rozwiązał tej największej zagadki ludzkości. Pewnie słyszeliście wiele opowieści o tym jak starsze kobiety biły laskami siedzące nastolatki, ponieważ te nie ustąpiły im miejsca. Według tych opowieści, nastolatek się buntował lub wygarnął starszej pani, następnie wszyscy w autobusie klaskali. Kierowca się zatrzymuje, dzwony biją, wszyscy klaszczą. Bzdura. Może mamy zimny klimat, lecz serca pań babć w autobusach są ciepłe. Dużo w mieście jest emerytów, całe osiedla emerytów, wszędzie emeryci. Ktoś złośliwy i podły mógłby porównać Białystok do Jurassic Park. Społeczność emerytów jest duża i większość jest bardzo sympatyczna. Nie polecam miasta ludziom z depresją i poczuciem przemijania, przechadzając się po ulicach przypomina się sentencja Memento mori.

Druga siła miasta, to studenci. Gdyby na ulice mieli wyjść studenci i emeryci, aby rozstrzygnąć w wielkiej ustawce wszelkie walki o miasto nie jestem pewien kto by wygrał. Studenci przypominają o sobie bardzo hucznymi Juwenaliami i pokazują, że potrafią się bawić. Tym samym wchodząc w zatarg z emerytami chodzącymi spać o 19. Studentów jest cała masa. Przyjeżdżają z dalekiego kraju uczyć o medycynie, prawie, informatyce i nietolerancji (wrócimy do tego później). Miasto te wysysa z nich całe ambicje i cieszą się, że w mieście otworzą niedługo kolejne KFC, czy McDonalda z miejscami pracy. Smutne, ale prawdziwe.

Omówiliśmy dwie siły rządzące miastem. Teraz czas na tak zwanych "Innych". Pierwsza grupa to uczniowie. Podstawówki wiadomo, nie ma się do czego przyczepić. A teraz gimbazjum, czyli chore dziecko oświaty. Strach i niedowierzanie. Jedni powiedzą, że uczyłem się w najgorszym gimnazjum, inni, że miałem sielankę a ja uważam, że gimnazjum idealnie hartuje do życia w tym mieście. Szkoły średnie są śmieszne. Gdy zauważysz biały dym/dymy na jakieś ulicy, to znaczy, że zbliżasz się do jakiejś szkoły średniej, a uczniowie mają przerwę na papierosa. Ostatnimi czasy dotyczy, to także gimnazjów i podstawówek, więc zadanie rozpoznania szkoły średniej jest zdecydowanie utrudnione. Ale dam wam kilka wskazówek jak rozpoznać szkołę średnią.
Jeżeli zauważyłeś już szkołę i jesteś pewien, że to uczniowie.:
1) Jeżeli w towarzystwie palących dominują osoby noszące dres lub coś dresopodobnego jest to zawodówka lub technikum.:
a) jeżeli towarzystwo składa się z samych facetów jest to szkoła mechaniczna.
b) jeżeli w towarzystwie jest ludzie wyglądają na zmęczonych lub mają jakieś dziwne stroje typu fartuchy czy coś takiego jest to technikum.
c) jeżeli zauważasz, że nagle towarzystwo zmalało i nie pojawia się przez długi czas to zawodówka (mają praktyki)
d) jeżeli nie ma ich tylko przez dwa tygodnie, to technikum
2) Jeżeli palący ubrani są schludnie i czysto. Ubrani są w jakieś durne mundurki lub koszulki z logiem szkoły, ale nie możesz ich dostrzec, to jest, to liceum.
a) jeżeli ubrani są zbyt schludnie i wyglądają jak buce. Jest, to dobre liceum.
b) jeżeli ubrani niektórzy z nich mają tylko dresy a reszta jest ubrania schludnie to jest, to słabe liceum.
Gratuluje. Umiesz już odróżnić uczniów szkoły średniej przyglądając się grupom palaczy. Pamiętaj z ogromnymi umiejętnościami wiąże się ogromna odpowiedzialność.
Reszta "Innych", to zwyczajni ludzi w średnim wieku. Mało śmieszni ,więc przejdziemy dalej.

Ostatnia społeczność, której nie mogę sobie darować, to młodzież lub starsza młodzież nosząca dresowe spodnie i szwedki. Jak ich rozpoznać? Przechodząc osiedlem mogą zapytać Cię, czy masz jakiś problem. Prawidłowa odpowiedź to: "nie". Później mogą, ale nie musza zapytać Cię, czy chcesz wpierdol. Prawidłowa odpowiedź, to też "nie". Jeżeli poproszą Cię o telefon lub portfel, może być tak, że będą chcieli jedno i drugie. Tutaj zaczynają się schody. Jeżeli przetrwałeś już długo w tym mieście, powinieneś wiedzieć jak sobie radzić. Długie polowania powinny wykształcić umiejętność szybkiego biegania. Dresy nie powinny Cię dogonić ze względu na śliskie trampki lub w tłumaczeniu na dresowy "Cichobiegi". Do tego standardowy dres, to padlinożerca. Nie poluje sam a żeruje na nowych mieszkańcach, którzy nie umieją odpowiedzieć na wyżej wymienione pytania. Gdy zwiększysz dystans, będziesz mógł łatwo usłyszeć stado polujących na Ciebie dresów. Wydają oni specyficzny, łatwy do rozpoznania szelest. Ich pole widzenia jest także ograniczone przez kaptury na głowach. Jeżeli chciałbyś przejść do ofensywy, musisz pamiętać, że dresy działają stadnie i nie pozwolą Ci zaatakować pojedynczych jednostek. Zalecam, więc uciekać. Pamiętaj, że gdy nie zdążysz uciec, dresy udowodnią Ci, że nawet na Podlasiu są kopalnie- gdy już padniesz na ziemię będą Cię kopać, a później bez proszenia tym razem zabiorą Ci portfel, telefon i zegarek.

Mam nadzieje, że przetrwacie jak najdłużej. Pamiętajcie także, żeby nie pić brudnej wody.

piątek, 22 listopada 2013

Jimp, o co Ci właściwie chodzi?

Zdałem sobie sprawę, że wiele osób może zwyczajnie nie ogarniać, o co tutaj chodzi. Zadając sobie w myślach pytanie "Łot de fak?" lub "Co ja właściwie przeczytałem?". Możliwe, że powinienem już na początku napisać na ten temat, lecz początkowo postanowiłem zaintrygować tych, którym się forma bloga spodobała. Wyjaśnijmy, więc sobie parę spraw.

Po pierwsze spotkałem się z komentarzami typu "Jimp, co miałeś z geografii? Podlasie wcale nie leży w Azji...". A czym jest Podlasie? Nazwiecie to Europą? Nie sądzę. Podlasie, to dziwny, dziki region Polski, nienormalny wręcz. Sam Białystok, to miejsce, które wypromowało Krzysztofa Kononowicza, który zdobył większe poparcie niż jakiś człowiek startujący z listy PO. Jesteśmy regionem, z którego się wszyscy ciągle śmieją i ulegają stereotypom, które są mimo wszystko prześmieszne. Postanowiłem, więc iść za ciosem i opisywać nasz region, tak jak wyobrażają go sobie wszyscy. Jak wiemy "Wszystkie generalizację są złe" (jeżeli nie załapałeś żartu to może, to nie być blog dla Ciebie). Ale ten, kto się nie śmiał ze śledzikujących kabaretów parodiujących mieszkańców Podlasia, niech pierwszy rzuci kamień. 

Po drugie. Kim ja właściwie jestem? Nikim. Mam za dużo wolnego czasu i pomysł na bloga. Urodziłem się i wychowałem się w tym mieście i chciałbym w trochę zabawny sposób zrelacjonować życie w Białymstoku, Podlasiu jak i samej Polsce. Lecz skupimy się głównie na Podlasiu. Za każdym razem, kiedy, chociaż uśmiechniesz się czytając bloga albo zainteresujesz się omawianym tematem ja będę zadowolony i moje zadanie zostanie spełnione. 

Jak wcześniej wspominałem, nie będę ograniczał się do mego rodzimego miasta i tych obszarów. Gdy dostanę już wizę i paszport("WTF, JIMP?" Myślicie, że tak łatwo wyjechać z Podlasia?), będę mógł podróżować po całej Polsce, podzielę się, więc swoimi spostrzeżeniami. 
To chyba wszystko. Darz bór. 

czwartek, 21 listopada 2013

Być na bieżąco! WoW! Powiadomienia!

Spodobały Ci się moje wypociny? Nie chcesz przegapić kolejnych? Na dole znajdziesz panel subskrypcji, jeżeli wpiszesz tam swojego maila będziesz powiadomiony gdy napiszę coś nowego.

Zadbanie o pożywienie.

Każdy instruktor survivalowy potwierdzi, że bez odpowiedniego odżywiania się, długo nie przetrwacie w dziczy. Jak jeść i co jeść w Białymstoku, aby przetrwać? Prawdziwy mężczyzna powinien w Białymstoku, jak i na całym terenie Podlasia przetrwać bez problemu. Pożywienia mamy pod dostatkiem. Wyposażony w prymitywny łuk i strzały człowiek może upolować tu karibu, fokę, a ,jeżeli jest wystarczająco odważny, to nawet wcześniej wspominanego niedźwiedzia polarnego.

Jednak co, jeśli nie mamy odwagi ani nie umiemy strzelać z łuku? Umieramy? Nie! Białystok został wyposażony w wiele chat z pożywieniem dla ludzi, którzy sami nie umieją o nie zadbać. Podróżni przyjeżdżający do miasta koleją, czy autobusem mają łatwy start. Okolice dworców są, bowiem obficie zapełnione różnego rodzaju chatami z szybkim jedzeniem. Nie idź wiec drogi podróżniku, nęcony żółtym M po małego hamburgera lub inne drogie pożywienie, którym się nie najesz i nie zdobędziesz potrzebnych Ci do przeżycia w Białymstoku kalorii. Skieruj się do małych budek, zdecydowanie rozpoznasz, ponieważ wyposażone są w różnego rodzaju szyldy z napisami "Zapiekanki","Hamburgery", "Kebab", "Dania z rożna: karibu i ziemnioki". Do tego ostatniego nie idźcie, to halucynacja. Będąc mieszkańcem Białegostoku od 20 zim, zostałem nauczony jak polować i znam wiele łowisk, które zapewnią mi przetrwanie. Jednakże czasami chciałbym zapomnieć o trudach polowania i wybieram się do lokalu z szybkim jedzeniem. Kiedy pytają mnie: "Jakie, to lokale pan Jimp zaszczycił swoją obecnością, skoro takim wytrawnym myśliwym jest?". Odpowiadam: "Mam swoje dwa ulubione lokale, którą obecnością swoją zaszczycam". Pierwszym lokalem jest niebieska budka przed szkołą ZSTiO na ulicy Sienkiewicza. Pan w niej pracujący jest bardzo miły i chętnie przygotuje wam jadło za niską cenę. Lecz nie samym jadłem człek żyje. Smak podawanego kebaba, hamburgera i innych pyszności zasługuję na polecenie. Hamburger co prawda jest zwyczajny, o mięsie mowa, lecz reszta jest świeża i polana świetnym sosem. Słyszałem historię, jako pan właściciel miał powiedzieć "Wypie*dalaj" do dostawcy tych sosów, gdy nie były wystarczająco pyszne. Niebieska budka zdecydowanie na plus!

Na chwilę obecną, dawno nie byłem już w Niebieskiej budce, ponieważ wraz ze znajomymi odnaleźliśmy w Białostockiej tundrze drugi lokal. Nie jest to coś, co stoi od dawna, pojawiło się znikąd niczym dziwne zjawiska w Tungusku, lecz jest to na ten moment mój ulubiony lokal. Miły Burger. Zaczynający skromnie lokal, prowadzony przez pana Dawida, szybko zdobył niezwykłą popularność wśród studentów, młodzieży i prawdopodobnie każdego, kto tam jadł. Dlaczego? A dlatego, że jest, to świeży pomysł i równie świeże produkty. Ale, ale, czym właściwie jest ten lokal? Jest to burger bar. Prawdopodobnie ekstremalne warunki panujące w Białymstoku, mówię tu o mrozie i innych zagrożeniach, natchnęły pana Miłego do stworzenia 1kg burgera. Zapewniam, że po zjedzeniu czegoś takiego jedynym zagrożeniem mogą być niedźwiedzie polarne, trudno, bowiem uciekać będąc tak bardzo pełnym. Idąc śladem hasła "Tanie wino jest dobre, ponieważ jest dobre i tanie", Miły Burger podbił serca mieszkańców. Burgery z wołowiny, smażone na miejscu! Nie żadne paczkowane badziewia z pobliskiego supermarketu, czy hurtowni. Pyszne jedzenie. Ale pewnie obawiacie się o cenę. Na ile byście wycenili 1kg burger z wołowiny? Bo pan Miły na ok. 17 złotych. Szok, niedowierzanie. Polecam z całego serca i podaję link dla zainteresowanych. Ostrzegam, jednak, zdjęcia to, wręcz food porn, wywołujący ślinotok. Zdecydowany? No, to LINK.

Flora i fauna Azji Zachodniej. Cz. II Fauna.

Tury. Zamieszkujące puszczę Białowieską niestety wyginęły, ich trud skończony. Co zostało? Żubry! (uwaga leci link do żubrów LINK). Niedźwiedzie polarne, karibu, bezpańskie psy, koty i różne ptactwo, to bardzo skrócona wersja tego co zamieszkuje nasz region. Co za zwierze oprócz niedźwiedzia polarnego, wilków, dzików, ptaków drapieżnych (jeżeli ważysz ok. 3kg), rysiów (mało bardzo)  może Cię na Podlasiu zabić, drogi czytelniku? Nic. Jest, to zdecydowana przewaga nad Australią. Ale, jeżeli nie chcesz drogi czytelniku, wybierać się w dzicz, poza miasto, to czego powinieneś się, chociaż trochę obawiać? Smutnych psów hodowanych w małych mieszkaniach i kotów. Psy wiadomo, ale dlaczego kotów? Żerowiska kotów są bardzo niebezpieczne dla nieobeznanego z terenem człowieka. Same stado nawet kotów nie wyrządzi krzywdy zagubionemu podróżnikowi, problem leży w strażniczkach kotów. Na każdym osiedlu (prawdopodobnie w całej Polsce) terenu i kotów strzeże potocznie nazywa Kocia Mama. Pani taka karmi i hoduje tych urodzonych morderców, są na jej skinienie. Jeżeli czarny kot przebiegł Ci drogę, wiedz czytelniku, że nie zrobił on tego ze zwyczajnej złośliwości,f ale na zlecenie Kociej Mamy, która uważa Cię za sataniste, alkoholika i dokładnie wie, o której wychodzisz i wracasz do domu.
Kot w spoczynku, czyli taki jakiego możemy go
oglądać przez 90% jego życia. 

Co Podlasianie hodują w swoich mieszkaniach? Nie można tutaj trzymać, byle czego, ponieważ prawdopodobnie umrze albo z zimna albo zabite przez drapieżnika. Radzę, więc nie spuszczać Jorków ze smyczy, nigdy nie wiadomo czy w niebiosach nie szybuję jastrząb, który patrzy na twoją pociechę jak na potencjalny obiad. Jeżeli chcesz hodować na Podlasiu kota, drogi czytelniku musisz wiedzieć, że kot ten musi być szczególnie przystosowany do warunków pogodowych.Idź moim przykładem i wyposaż się w kota "Syberyjskiego Leśnego". Jest, to kot posiadający bardzo gęste futro, pozwalające mu przetrwać bardzo surowy Syberyjski klimat, więc da sobie radę także na Podlasiu.

Jak poradzić sobie na Podlasiu pełnego tak licznych niebezpieczeństw? Jest, to bardzo trudne, dlatego tylko najsilniejszy umieją przetrwać najsurowsze zimy. Lecz, drogi czytelniku ja przygotuję Ci krótką listę zasad, których powinieneś przestrzegać wybierając się na Podlasie.

  • Nie utrzymuj kontaktu wzrokowego z żadnym zwierzęciem.
  • Jeżeli nie posłuchałeś pierwszego punktu i, jednak spojrzałeś, to udawaj, że nie żyjesz.
  • Po 23 poza domem nie możesz wyjść nieuzbrojony i bez światła. Zaopatrz się, więc w pochodnię, która odstraszy dzikie zwierzęta.
  • Ubierz się ciepło. Noce na Podlasiu są bardzo zimne i osoba, która przebywa tu piewszy raz może z łatwością zginąć. 
Przestrzegając tych zasad powinieneś przetrwać pierwszą noc. Mam nadzieję, że zachęciłem Cię do odwiedzenia tego pięknego regionu.


Flora i fauna Azji Zachodniej. Cz. I Flora.

W zamierzchłych czasach flora i fauna terenów przeze mnie omawianych była bardziej żywa i rozwinięta. Niestety, ciągła ekspansja Podlasian i budowanie nowych galerii handlowych zaburzyła ją i mocno uszczupliła. Plotki głoszą, że miasto Białystok planuje zbudowanie wystarczająco dużych galerii, aby mieszkańcy miasta mieli wybór, te zatem opustoszeją a dzika przyroda i zwierzęta zalęgnął się i znajdą swój dom między półkami nowych Media Markt i Realów. 
Planty.

Zacznijmy najpierw od flory mojego miasta. W przeciwieństwie do innych regionów Polski, Podlasie i jego miasta są bardzo zielone i zarośnięte. Władze miasta uznają, to za naszą wizytówkę i nawet postanowiono, żeby Opera Podlaska wyglądała jak zielona Chewbaaca. To zielone zdjęcie, które możecie znaleźć w internecie, to wcale nie projekt jedynego Białostockiego pola golfowego, to, właśnie jak się domyślanie Opera Podlaska. Ogólna zieloność cieszy mieszkańców, szczególnie miłośników "piwa pod chmurką" zalegających na osiedlowych ławkach. Młodzi podlasianie uwielbiają każdą okazję do spotkania się ze znajomymi na pobliskiej ławce i chociażby świętowaniu urodzin. Wspaniałomyślni mieszkańcy osiedla są na tyle tolerancyjni, że nie wzywają policji nawet gdy słyszą "Stooooo lat, stoooo lat, niech żyje, żyje nam!" o 4 nad ranem w poniedziałek.  Może jest to wywołane tragicznym wręcz poziomem bezrobocia w naszym mieście, trudno powiedzieć. Kolejną lokacją, która powinienem omówić, a jest ona zaprawdę ważna dla naszego miasta są okolice ratusza i ogólnie centrum. Jak wiadomo moda na uszczuplanie zieleni miejskiej dotarła także i tutaj, całe szczęście tylko w rejon wyżej omawianego centrum. Ulica Lipowa jest bardzo średnio lipowa, a bardziej lipna. Tereny "okołoratuszowe", to zwyczajnie rząd ławek pełnych ludzi pijących piwo do późnej nocy, nawet w tygodniu. Jest, to kolejne ciekawe zjawisko, ponieważ, jeżeli Ci ludzie piją w tygodniu, to albo nie mają pracy albo mają takie godziny. Za co oni, więc piją? 

O florze naszego miasta można mówić godzinami. O tym co nam sie podoba i nie, znam ludzi, którym podoba się dziedziniec pałacu Branickich, a znam też takich, którzy porównują go do wybiegu dla koni. Ale ,jednak nigdy nie spotkałem nikogo, kto, by otwarcie narzekał, że zieleni jest zbyt dużo, oprócz momentu, kiedy sąsiad zaparkował pod drzewem, na którym miejskie gołębie zwykły siadać. 

środa, 20 listopada 2013

Preludium


Białystok nocą.
"Dziennik przetrwania" to blog pisany z nutka ironii. Białystok to miasto położone w Azji zachodniej, niezwykle trudy teren do przetrwania dla jednostki a nawet całych społeczności, szczególnie pochodzących z zagranicy. Trudność przetrwania jest wprost proporcjonalna do koloru skóry omawianej jednostki lub całej społeczności.

Możecie pomyśleć, że przetrwanie tutaj jest praktycznie identyczne jak w waszych miastach. Szybko was poprawie- wcale nie jest takie same. Klimat zachodniej Azji jest bardzo surowy i praktycznie niezdatny do życia! Klimat ten wykształcił w mieszkańcach Podlasia wiele cech pozwalających nam przetrwać. Jedna z tych cech jest tzw. Śledzikowanie. Śledzikowanie pozwala starszemu najczęściej obywatelowi rozgrzać jamę ustną co pomaga uniknąć odmarznięć. Kiedyś mieszkańca Podlasia można było rozpoznać także po kożuchu, lecz stereotypowy mieszkaniec terenów zachodniej Azji zmienił ten niepraktyczny ubiór na bardziej praktyczna odzież. Śliski i nieprzemakalny dres zazwyczaj z czterema paskami na całej zewnętrznej powierzchni nogawki i pasująca i zawsze modna szwedka.Komplet ten jest noszony bez względu na pogodę i porę roku.

Powiecie: "Panie Jimpie. Pan opisujesz Rosję.". Miedzy Rosją a Podlasiem jest wiele podobieństw.  Prawda jest taka, ze prawie każdy starszy mieszkaniec Podlasia umie mówić po rosyjsku. Wiec na wypadek wojny jesteśmy kryci. Raz. Nikt nie chce Podlasia. Dwa. Nawet jeśli zaatakują nas Chiny to tez jesteśmy swoi. Dzień 1 życia bloga uważam za skończony. Bez odbioru.